Rozdział 19

2.5K 102 15
                                    

Ból w skroniach potęgował gdy tylko kierował swój wzrok na pergamin z zadaniami z transmutacji. Oczy piekły niemiłosiernie, a stara McGonagall stukotała swoimi obcasami o kamienną posadzkę sprawiając że pulsowanie było jeszcze nieprzyjemniejsze. 

-Zostało wam pół godziny. - usłyszał głos nauczycielki. Ponad połowa klasy składająca się z Krukonów i Ślizgonów zaczęła marudzić pod nosem że mają za mało czasu. On nawet nie zaczął pisać, co również było spowodowane jego stanem. Na czole zaczęły gromadzić się kropelki potu, a wzrok zaczął się rozmazywać, sprawiając że słowa na pergaminie zlały się w niewyraźną plamę. 

Czuł że coś się dzisiaj stanie, nie wiedział tylko co. Kiedyś też tak miał, w wieku ośmiu lat czuł że na coś się szykuje jednak zignorował to i wytłumaczył się sam sobie zmęczeniem, a potem dowiedział się że jego ukochany pies został brutalnie zamordowany przez jakieś dzikie zwierzę które przypałętało się z  lasu który znajdował się niedaleko Malfoy Manor. Tylko teraz sytuacja była inna, teraz nie miał psa. Więc o co chodzi?

W tym momencie jego przemyślenia zostały przerwane z powodu nieoczekiwanego wtargnięcia Snape'a do klasy. 

-Wybacz Minevro że przeszkadzam, ale pan Malfoy jest wzywany do gabinetu dyrektora. - powiedział nie zaszczycając blondyna nawet jednym spojrzeniem.

-Piszą test. - mruknęła nauczycielka transmutacji. - To nie może poczekać?

-Dyrektor powiedział że Dracon ma zjawić się tam natychmiast. - wycedził chłodno. McGonagall łypnęła groźnie na mistrza eliksirów, po czm skierowała wzrok na zmordowanego ucznia i kazała mu iść. 

Młody Ślizgon wyszedł z klasy i zaczął podążać za opiekunem jego domu. Mina Snape'a nie wyrażała jak zwykle nic, więc blondyn nie wiedział czy może się odezwać. Ciekawość jednak wygrała.

-Wie pan może po co.... - zaczął, lecz jak można było się domyślać Snape nie dał mu dokończyć co bardzo zirytowało Malfoya.

-Nie, nie wiem po co Dumbledore chce cię widzieć. - syknął, po czym na jego usta wstąpił kpiący uśmieszek. - A nawet jeśli bym wiedział to bym ci nie powiedział. 

Blondyn wywrócił oczami i nim się zorientował siedział już naprzeciw Albusa Dumbledora w jego gabinecie. Jego żołądek ścisnął się w supeł, a ręce zacisnął w pięści starając się nie wybuchnąć z nadmiaru tłumionych w sobie emocji. 

-Jak się miewasz Draco? - spytał na pozór pogodnie dyrektor, co tylko wzbudziło w szesnastolatku gniew.

-Możemy pominąć te formalności i przejść do rzeczy? - powiedział drżącym od strachu i gniewu głosem. -Po co chciał mnie pan widzeć?

Starzec westchnął cicho i otwrzył szufladę z której wyciągnął zapisany kawałek pergaminu. Położył go przed chłopakiem i powiedział już niezbyt wesołym tonem:

-To list od twojej matki. Przeczytaj go.

Sięgnął po list z małym wahaniem, obawiając się że może być tam wiadomość że ktoś umarł, Hermionie coś się stało, albo co najgorzej że poroniła. Tylko wtedy raczej nie pisałaby o tym do dyrektora. Nie zważając już na strach ściskający mu gardło, zaczął czytać list od matki.

Dyrektorze Dumbledore,
Nie mam siły się rozpisywać więc przejdę do rzeczy;
Zachorowałam. Bardzo poważnie i nie wiadomo czy się wyleczę. I tu mam do Pana prośbę.
Czy mógłby Pan wyrazić pozwolenie na to by Draco mógł na czas mojej choroby być razem ze mną w domu?
Bardzo mi na tym zależy.

Z wyrazami szacunku,
Narcyza Malfoy

Po przeczytaniu listu, młody ślizgon poczuł jakby ktoś uderzył go z całej siły w brzuch. Zaczął chaotycznie jeszcze raz lustrować tekst napisany na pergaminie. Mimo jego wewnętrznych błagań nic się nie zmieniło, tekst nadal był taki sam.
Podniósł zrozpaczony wzrok na dyrektora który miał nietęgą minę.

-Mogę jechać, prawda? - spytał patrząc błagalnie w kierunku dyrektora Hogwartu.

-Oczywiście że możesz. - odparł starzec. - Profesor Snape poszedł właśnie po pańskie rzeczy i zaraz powinien tu przyjść. A przygotowany świstoklik przeniesie pana na ulicę Pokątną.

-Dziękuję. - mruknął w tym samym momencie w którym do gabinetu wszedł Mistrz Eliksirów. Blondyn w pośpiechu odebrał od nauczyciela kufer i pożegnawszy się z dyrektorem chwycił za stary podręcznik od zielarstwa który robił za świstoklik. Poczuł charakterystyczne szarpnięcie w okolicach pępka i zmaterializował się na ulicy Pokątnej. 

***

Wylądował na poboczu ulicy Pokątnej z kufrem w dłoni rozglądając się bezradnie. Ktoś po niego przyjdzie? Ma iść sam do Malfoy Manor? Czy może do szpitala w którym leży jego matka? A może jego matka wcale nie leży w szpitalu? 

-Kurwa. - mruknął sam do siebie i przetarł wolną ręką zmęczone oczy. Nagle poczuł dłoń zaciskającą się na jego ramieniu, więc zdezorientowany odwrócił się i ujrzał osobę której widzieć się nie spodziewał.

Lucjusz Malfoy we własnej osobie stał przed swoim synem i patrzył na niego jak zwykle z twarzą pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu. Pominął swój szok i postanowił się odezwać.

-Witaj ojcze. - powiedział przybierając swojej twarzy obojętny wygląd, jedynie z oczu było można rozszyfrować że jest zdenerwowany. - Co z mamą?

-Sam się przekonaj. - mruknął i wystawił rękę w stronę młodego ślizgona. Dracon od razu zrozumiał że ojciec chce się z nim teleportować. Bez wahania, spowodowanego zamartwianiem się o swoją matkę, ujął szorstką rękę Lucjusza i po sekundzie znów poczuł szarpnięcie w okolicach pępka.

To co zobaczył zmroziło go do szpiku kości. Czuł jak krew w jego żyłach zastyga, serce zamiera, a głowa robi się ciężka od myśli które przelatywały przez jego umysł z prędkością światła. Kufer wypadł mu z rąk i przerażony jak nigdy w swoim życiu odwrócił wzrok w kierunku ojca. Ojca który wyglądał zupełnie inaczej niż przed teleportacją z ulicy Pokątnej. Twarz jego rozjaśniona była w rozbawionym, naturalnym uśmiechu, który jeszcze nigdy wcześniej nie zagościł na twarzy Śmierciożercy. Przetarł oczy i z niewyobrażalnym strachem zaczął pojmować że to dzieje się naprawdę. Stał w zaułku w Oslo do którego co tydzień przemieszczał się by odwiedzić Hermionę, a jego ojciec nadal miał wyraz twarzy jakby była to najzabawniejsza rzecz na całym świecie. 

-Co tu się dzieje?! - krzyknął  w końcu nie wytrzymując z natłoku emocji. - Co im zrobiłeś?!

Miał już biec do małego mieszkania spodziewając się najgorszego, ale zatrzymał go widok zmieniającego się Lucjusza. Skóra zaczęła jakby bulgotać, i formować się w inny kształt. Po krótkim procesie na miejscu ojca stała jego matka. Cała i zdrowa. Teraz już naprawdę nie mógł pojąć co się tu dzieje.

-Nie jestem chora, to było kłamstwo. - powiedziała uprzedzając pytania syna. 

-Co? - spytał tępo patrząc w rozbawioną matkę.

-Chodź do środka, a wszystko ci wytłumaczymy. - poleciła Narcyza. Rzuciła na kufer zaklęcie pomniejszające i wsadziła go do kieszeni męskiego płaszcza w który była ubrana. Następnie objęła ramieniem swojego syna który nie mógł wydobyć z siebie głosu i powędrowali do mieszkania w którym czekała na nich Hermiona, Krzywołap i dwójka nienarodzonych bliźniąt.

WPADKAWhere stories live. Discover now