Rozdział 29

2.2K 112 46
                                    

-O słodki Merlinie, chciałabym to zobaczyć. - zachichotałam wciąż rozbawiona i otarłam łezkę małym palcem która zgromadziła mi się w kąciku oka. 

-Chichracie się już od godziny. - warknął zirytowany Draco. - Ile to jeszcze będzie trwać, co?

-Będę się z tego śmiał dopóki nie umrę. - wtrącił Zabini, ukazując przy tym całe swoje uzębienie.

-To nie jest śmieszne. - ciągnął dalej blondyn.

-Wyjaśnijmy sobie dwie sprawy albinosku. Po pierwsze; to jest cholernie śmieszne.  - powiedział celując w niego palcem. - Po drugie; gdybym to ja na imprezie w Pokoju Wspólnym po pijaku zatańczył striptiz w samych różowych stringach Milicenty, też byś się ze mnie nabijał. - zarechotał czarnoskóry.

-Biedne majtki Milicenty. - westchnęłam teatralnie, po to by zaraz wybuchnąć śmiechem. Od pierwszej klasy wiedziałam i przekonywałam się na własnej skórze że Draco Malfoy nie jest aniołem. Ale nigdy nie pomyślałabym że mógłby zatańczyć coś takiego, i to na dodatek w skąpej bieliźnie swojej koleżanki.

-Tak, bo ja jako jedyny na tym świecie odwaliłem coś głupiego po pijaku. - prychnął Draco, na co mina mi zrzedła. 

Co za bezczelny, wredny, podły, obślizgły gad.

-Sugerujesz coś Malfoy? - syknęłam mrużąc oczy.

-Uhuhu, ktoś tu ma kłopoty. - zaśpiewał pod nosem Blaise.

-Zamknij się kretynie. - warknął w blondyn w stronę przyjaciela, po czym zwrócił się do mnie. - Nic nie sugeruję. Skarbie. 

-Małżeńska kłótnia, hm? - mówił dalej Zabini, nic nie robiąc sobie ze słów przyjaciela który najwyraźniej stracił cierpliwość i rzucił w niego najbliższym przedmiotem który był w zasięgu jego ręki. Czyli jak się okazało - pluszową rybką, która była zabawką Krzywołapa. 

-Powiedziałem ci, zamknij się. - wycedził przez zaciśnięte zęby. Postanowiłam odpuścić w kwestii tego co przed chwilą powiedział i zaczęłam przysłuchiwać się wymianie zdań dwóch ślizgonów.

-A to niby czemu? - spytał zadziornie Blaise.  

-Bo mnie to denerwuje. - odpyskował blondyn, a ja pokręciłam tylko głową w duchu stwierdziłam że zachowują się jak siedmiolatki.

-A mnie denerwuje że rzucasz we mnie jakimiś oślinionymi pluszakami. - powiedział ze wstrętem i wziął ostrożnie rybkę w palce jakby bał się że się czymś zarazi, po czym odrzucił ją na drugi koniec salonu.

-Jest ośliniona bo to zabawka kota! - sapnął głosem mówiącym "przecież to oczywiste!"

-Moglibyście się zamknąć. - wtrąciłam w końcu zażenowana. Obrócili głowy w moją stronę tak szybko, że nie zdziwiłabym się gdyby złamali sobie kark. Miałabym święty spokój, niestety nic się im nie stało, poza tym że zorientowali się że odstawiają szopkę i posłali mi przepraszające spojrzenia.

***

-Eh, Pokątna lepsza. - stwierdził Zabini rozglądając się po mugolskiej galerii do której chodziłam odkąd przeniosłam się do Oslo. 

-Nie marudź cholero. - mruknął Draco i złapał mnie za rękę. - To napewno był dobry pomysł żebyś wychodziła z domu? - spytał się mnie. 

-Nie mieliśmy nic w domu do jedzenia. 

-Mieliśmy. - powiedział Draco posyłając mi karcące spojrzenie. Wywróciłam oczami.

-Ale nie było tam niczego co chciałabym zjeść. - oznajmiłam jakby było to oczywiste.

-Chwila. - przerwał nam Blaise. - Przyszliśmy tu do restauracji? Przecież dwie godziny temu jedliśmy ten makaron z sosem.

-To się nazywa spaghetti. - poprawiłam go po czym odpowiedziałam na jego, moim zdaniem głupie pytanie. - I tak idziemy coś zjeść. Noszę pod sercem bliźniaki i muszę jeść za trzy osoby. 

-A, no tak. - pokiwał głową, chodź nadal wyglądał na zbitego z tropu.

-Dobra, chodźmy. - zawyrokował Draco i pociągnął mnie za rękę do lokalu z którego rozchodził się przyjemny dla nosa zapach. - Usiądźmy już bo w końcu padniesz ze zmęczenia. 

Od razu rzucił nam się w oczy wolny stolik przy którym usiedliśmy całą trójką. 

***

-Wolniej. - sapnęłam zmęczona stając na środku chodnika łapiąc oddech. Jedzenie drugiego obiadu jednak nie było najlepszym pomysłem. Draco momentalnie zatrzymał się przy mnie i złapał za ramiona.

-Co się dzieje? 

-Po prostu jestem najedzona i zmęczona, a wy zapierniczacie tak szybko jakby was Voldemort gonił. - powiedziałam, a jakaś starsza Pani dziwnie na mnie popatrzyła.

-To trzeba było nie jeść. - oznajmił blondyn.

-Byłam głodna. - oświadczyłam i zignorowałam Zabiniego który mruknął pod nosem "kłócicie się jak stare małżeństwo".

-Byłaś głodna, a teraz z przejedzenia ledwo chodzisz. - parsknął. - Możę trzeba było zjeść mniej?

Zagotowałam się z bezsilności i posłałam mu takie spojrzenie że już nie kontynuował.

-Wody? - wtrącił się czarnoskóry podając mi butelkę wody. Od razu wzięłam życiodajny napój i wypiłam pół butelki. 

-Dzięki. - bąknęłam oddając Zabiniemu butelkę, po czym zwróciłąm się do Dracona który przyglądał się temu z przymróżonych oczu. - Możemy iść.

Ruszyliśmy więc dalej kierując się w stronę mieszkania. Ja szłam z Draco za rękę, mimo że nadal się nie odzywał, a Zabini kroczył za nami. Lekki wiatr owiewał mi twarz i rozwiewał włosy, a ja czułam że mimo wszystko, to był udany dzień i nic nie może go już zniszczyć.

Aż w końcu skręciliśmy w prawo, i znaleźliśmy się na ulicy na której znajdowało się moje mieszkanie. Na moją twarz wkradł się mały uśmiech, na myśl że zaraz rozsiądę się wygodnie w fotelu z książką, owinę kocem i napiję się owocowej herbaty z mojego ulubionego kubka. 

I wtedy z oddali zobaczyłam dwie znajome postacie, a mój uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. Uniosłąm rękę i pomachałam rodzicom którzy też zmierzali do wejścia bloku, tylko od drogiej strony ulicy.

-Kto to? - spytał czarnoskóry.

-Rodzice Hermiony. - odpowiedział cicho Draco.

Gdy zobaczyłam jak mi odmachują wtedy naprawdę czułam że już nic nie może zniszczyć tego dnia. Jednak wtedy zza zakrętu wyjechał rozpędzony samochód nad którym kierowca najwyraźniej stracił panowanie. Tłumy ludzi zaczęły jak najprędzej chować się do sklepów i kawiarni. 

Cała nasza trójka stanęła pod ścianą bloku, a mnie dodatkowo Draco osłonił swoim ciałem. Jednak nie przeszkodziło mi to w zauważeniu jak auto skręca gwałtownie w stronę uciekających w stronę wejścia bloku moich rodziców. W jednym momencie poczułam jak Draco sztywnieje, niewidzialna siła ściska mnie za gardło, a serce zamiera.

A potem patrzyłam jak samochód uderza w mojego ojca, który wyleciał powietrze niczym szmaciana lalka i uderza z impetem o ulicę rozbijając sobie głowę o twardy beton.

Ludzie krzyczeli z przerażenia. A ja krzyczałam najgłośniej.

I tak cudowny dzień, zamienił się w koszmar.

WPADKAOn viuen les histories. Descobreix ara