Rozdział 45

2K 92 39
                                    

Dalej, wszystko potoczyło się w oka mgnieniu. Nie zdążyłam nawet zarejestrować upływających tygodni, aż nagle, okazało się, że jest już wrzesień. Tyle się działo od mojego pogodzenia się z Ronem, że nie zauważyłam jak ten czas szybko leci.

Po zakończeniu roku szkolnego, Ginny i Ron przytaszczyli tu, do Norwegii, całą swoją rodzinę z Molly Weasley na czele. Wciąż pamiętam jej reakcję, jakby to było wczoraj. Myślę nawet, że zareagowała jeszcze wrażliwiej niż moja mama. Pan Artur był nieco mniej przyjaźnie nastawiony co do syna swojego wroga, ale w końcu się z tym pogodził, tak jak reszta braci Weasley.

Później było jeszcze ciekawiej, Draco wraz z Blaisem poodwiedzali resztę swoich zaufanych przyjaciół i poinformowali ich o tym co zaszło. Z tego co opowiadali, Pansy, Theodor, Dafne, Milicenta i Gregory z początku byli wściekli. I to bardzo. Ale nie za to, że ma dzieci półkrwi. Tylko za to, że wcześniej im nie powiedział i robił z nich debili. Ale oczywiście, do mnie też mieli pewną dozę niechęci. Przy naszym pierwszym spotkaniu, byli zdystansowani. Wcale im się nie dziwię, bo ja również. Aż w końcu, po jakimś czasie, dowiedziałam się, że jednak nie są tacy źli. A Gregory nie jest taki tępy jak się wydaje. Ze łzami rozbawienia wspominam dzień, był to koniec lipca, gdy wszyscy przyjaciele, moi oraz Draco przyszli w odwiedziny tego samego dnia. Już nawet nie wspomnę o tym, że ledwo można było poruszać się po mieszkaniu. Jeszcze jaby tego było mało, na dokładkę przyszła Narcyza, a zaraz potem Nimfadora Tonks razem z Andromedą i Tedem Tonksami. Dzieci były przekazywane z rąk do rąk, po czym ku mojemu i Dracona szczęściu, były tak wymęczone, że spały całą noc bez marudzenia. Ślizgoni i Gryfoni jak to mieli w zwyczaju, co chwilę sobie dogryzali, a raz o mało nie doszło do rękoczynów pomiędzy Theo a Ronem. Oboje szybko się denerwowali.

Aż nadszedł 5 sierpnia. Był to bardzo deszczowy i wietrzny dzień, a mój nastrój nie był zbyt dobry. Dzieci odsypiały popołudniową drzemkę, a ja i Draco mieliśmy gości. Akurat odwiedziła nas Narcyza ze swoją siostrą Andromedą. Ich kontakt jeszcze bardziej polepszył się po śmierci Lucjusza. Dołączyła do nas również moja mama z sąsiedniego mieszkania. Rozmawialiśmy o niczym, aż w końcu przerwał nam telefon mamy. Na jej twarzy pojawiły się zmarszczki które były oznaką zdziwienia, gdy zobaczyła kto dzwoni.

-Ze szpitala. - mruknęła, po czym odebrała komórkę. Wszyscy wstrzymali oddech próbując usłyszeć coś, co mówił lekarz po drugiej stronie, słyszałam jednak tylko zniekształcone wyrazy. Z każdą sekundą oczy mamy rozszerzały się i szkliły coraz bardziej, przez co coś chwyciło mnie za serce. Spodziewałam się najgorszego. Jednak gdy rozłączyła się, na jej usta wpłynął uśmiech tak szeroki, iż myślałam, że rozerwie sobie policzki. - Obudził się.

Euforia była przepotężna i odczuwał ją praktycznie każdy. Wieść o tym, że mój tata się obudził była jedną z najlepszych, jakie usłyszałam kiedykolwiek w życiu. Tata się popłakał, ze szczęścia, że urodziły mu się zdrowe wnuki oraz że wszystko u nas w porządku. Płakał również dlatego, że nie będzie mógł chodzić. Jeszcze tego samego dnia, Narcyza popędziła do magicznego szpitala w Oslo znajdującego się na tej samej ulicy co poznałam Ninę. Powiedziano jej niestety, że niemożliwe jest by przywrócili mojemu ojcu czucie w nogach. To ostudziło nieco nasze szczęście, ale i tak byłam wdzięczna Merlinowi za to, że mój tato się obudził.

Wszystko pięknie i cudownie, w Anglii na razie było spokojnie, Voldemort i jego słudzy nie atakowali co było trochę niepokojące, ale każdy cieszył się, że nie ma na razie więcej ofiar. Natomiast w Oslo, 10 sierpnia, odbyły się chrzciny Laili i Willa którzy rośli jak na drożdżach. Nareszcie rozumiałam sens tych słów, z każdym dniem wydawało mi się że rosną. Ceremonia nie była huczna, ale za to bardzo pogodna. Nawet lekarze pozwolili wyjść tacie na trzy godziny ze szpitala, by był obecny na ceremonii.

-Ale ani minuty dłużej. - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu lekarz.

Zaproszeni zostali wszyscy Weasleyowie, moi przyjaciele, przyjaciele Draco, nasze mamy no i oczywiście mój tata, Tonksowie, parę osób z Zakonu, a nawet pojawiła się Nina ze swoim chłopakiem Willem. Na twarzy dziewczyny kwitł uśmiech, a jej brzuch urósł od czasu gdy się widziałyśmy. Ciąża jej służyła.

Chrzestnymi Willa zostali Blaise i Ginny. Mimochodem słyszałam jak Draco i Milicenta zakładają się kiedy będą razem. Zachichotałam wtedy pod nosem. Chrzestnymi Laili zostali natomiast Harry oraz Pansy Parkinson. Mogłabym się założyć, że między tymi też coś może zaiskrzy. Byłoby śmiesznie gdyby przez wpadkę moją i Draco nagle węże zawarły przyjaźnie i miłości z lwami.

Potem wszystko układało się już coraz lepiej. O ile mogło być lepiej, a chyba rzeczywiście mogło, patrząc na to co miało się zdarzyć. Nadszedł 19 września - dzień moich siedemnastych urodzin. Wszyscy którzy ledwo pomieścili się w mieszkanku, właśnie skończyli śpiewać sto lat. Starałam się nie rozpłakać.

-Merlinie, dziękuję wam. Nie musieliście. - wydusiłam z siebie, łamiącym się głosem. Nie było z nami Harrego i Rona którzy wyruszyli na poszukiwanie horkruksów. Chciałam iść z nimi, ale potem przypomniałam sobie o bliźniętach, poza tym i tak nie zgodzili się na moje towarzystwo. Wszyscy zebrani uśmiechnęli się do mnie, po czym zaczęli po kolei podchodzić z prezentem i życzeniami. Na koniec, podszedł do mnie Draco. Z pustymi rękoma, za to błyskiem w oku, więc wiedziałam już, że coś się święci. Pocałował mnie, po czym powiedział:

-Chodź ze mną.

-A, a co z dziećmi? Nie możemy też tak zostawić gości samych, to nie kulturalne...

-Cicho, kobieto. - przerwał mi i zaciągnął do korytarzyka. - Nasze mamy wszystkim się zajmą.

Nie pozostało mi nic innego jak ubrać buty i pójść za nim.

Zaciągnął mnie do zaułka z którego dostawał się do Anglii. Była tam pusta butelka po wodzie, od razu wiedziałam, że jest to świstoklik.

-Dokąd mnie zabie... - chciałam spytać.

-Zobaczysz. - ponownie mi przerwał. - Na trzy. Raz, dwa trzy! - odliczył po czym oboje złapaliśmy za świstoklik i poczułam szarpnięcie w okolicach pępka.

***

Przed moimi oczami roztaczał się najpiękniejszy krajobraz jaki kiedykolwiek widziałam. Świstoklik przeniósł nas na skraj fiordu. Ziemia tu, była wysłana soczyście zieloną trawą, a dalej podłoże urywało się. Za to na dole urwiska, o skały uderzały fale morza które rozbryzgiwało się w morską pianę. Od wody odbijał się blask zachodzącego słońca, a ja mogłabym patrzeć się na tą scenerię całymi dniami, czując jak ten przyjemny wietrzyk owiewa mi twarz i rozwiewa włosy.

-Tu... Tu jest pięknie. - wyszeptałam.

-Prawda? - odezwał się blondyn. - A wiesz co jest jeszcze piękniejsze? - spytał, a ja odwróciłam się w jego stronę. W blasku zachodzącego słońca, jego włosy przybrały złotą barwę. - To, że nam się udało. - powiedział i klęknął na jedno kolano. Oczy o mało mnie wypadły mi z orbit.

O cholera.

-Hermiono. - odchrząknął, po czym wyjął małe pudełeczko z kieszeni i otworzył je. W środku znajdowała się srebrna obrączka z przepięknym szmaragdem.

Nie płacz, nie płacz, nie płacz.

-Hermiono, naprawdę jestem w szoku, że los połączył nas, i to w taki sposób. Ale nie wyobrażam sobie innego życia, bez ciebie, ani bez maluchów. Chciałbym każdego dnia, do końca życia budzić się przy tobie. Dzięki tobie zmieniłem się na lepsze, pokazałaś mi, czym jest prawdziwa miłość i ciepło drugiego człowieka. Każdego dnia będę starał się, byś była najszczęśliwszą osobą na ziemi, bo kocham Cię, Hermiono Granger. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

Popłakałam się.

Ledwo mogłam oddychać przez łzy, ale pokiwałam głową.

-Tak! - krzyknęłam i wpadłam mu w ramiona.

WPADKAWhere stories live. Discover now