《XVI》

255 25 4
                                    

- Alex, flara! - krzyczę, a na niebie ukazuje się słup czerwonego dymu.

Dwóch, na oko - siedmio i dziesięcio metrowce. Raczej nie uda się uniknąć walki. Idą prosto na nas. Poza tym, nie możemy ich zostawić, mogliby się dostać do środka formacji. Nas jest sześcioro, ich dwóch. Damy radę. Po to tyle trenujemy i ufamy sobie nawzajem. Czekam aż się zbliżą.

- Ja wezmę tego z lewej, Christian tego z prawej! Czekaj na mój znak. - informuję.

- Tak jest! - odpowiada chłopak.

- Już! - krzyczę po chwili.

Oboje, w tym samym momencie, wzbijamy się w powietrze. Tak jak ustaliłam, Chris zaatakował siedmio metrowca z prawej. Sprawnie wycina fragment karku, a wielkie cielsko pada z hukiem na ziemię. Z moim jest odrobinę ciężej. Próbuje łapać linki, ale nie mam zamiaru tak łatwo dać się pokonać. Gdy przelatywałam nad jego głową prawie złapał mnie za nogę. Na prawdę mało brakowało. Z jego pyska buchnął okropny odór. Ochyda. Ostrza wybijają się w jego kark i wycinam jego część. Sto na dziesięć centymetrów, tak jak nas uczono. Szybko wracam na konia ruszamy dalej. W pewnym momencie musimy nieco zmienić kurs. Zmierzamy do wioski pod murem Maria, mamy tam zostawić zaopatrzenie na misję odbicia tego terenu. Przygotowujemy się już trzy lata i nic nie zapowiada rozpoczęcia takiej misji. W sumie to w każdej chwili może zostać zaatakowany mur Rose. W takim wypadku ojciec i Alice byliby w niebezpieczeństwie. A zwiadowcy utraciliby bazę. Nie mamy żadnego zamku za Siną. Ten zamek w pobliżu Trostu jest moim drugim domem, a gdyby upadł mur Rose, straciłabym oba. Tak jak zwiadowcy są moją drugą rodziną, siedziba jest drugim domem.

Dojeżdżamy do miasteczka pod Marią. Teraz musimy pozbyć się tytanów, którzy się tu nagromadzili. Widok tych opuszczonych miejsc jest... bolesny. Zatrzymane w czasie, czeka aż jego mieszkańcy powrócą. Przyroda zaczyna odbierać to, co zostało jej odebrane, trawa pokrywa chodniki, krzaki wdzierają się do domów. Trudno uwierzyć, że jeszcze trzy lata temu to miejsce tętniło życiem, sprzedawcy zachęcali do kupienia ich towarów, dzieci bawiły się w najlepsze, aż przyszedł czas ewakuacji i musieli porzucić dotychczasowe życie i uciekać. To okropne, że podczas wojny, to zwykli cywile cierpią najbardziej.

Dla niektórych jest to pierwsza wyprawa, pierwsze spotkanie z wrogiem. Pojawia się strach, pragnienie powrotu do domu.

Chłopaki polecieli do tytanów, gdy tylko otrzymali pozwolenie. Później umieścimy tu zaopatrzenie. Pierwsi tytani już padli, ale nadchodzą kolejni, zwabieni zapachem ludzi.

Chcę odbić się od ściany, ale musiałam krzywo stanąć, ponieważ czuję spory ból w kostce. Od tej pory odbijam się tylko z jednej nogi. Jak wróćmy pójdę do skrzydła szpitalnego, teraz nie ma co zawracać głowy medykom, mają pełne ręce roboty.

O zachodzie słońca jesteśmy już pod murem. Witają nas, jak zwykle, wyzwiska. Rodziny po raz kolejny szukają swoich bliskich, tym razem obawiając się, że już ich tu nie zostaną, albo znajdą ich na wozie z ciałami. Na szczęście mój oddział wrócił do domu cały i zdrowy. Oprócz niegroźnych otarć i drobnych oparzeń  nic im się nie stało. Z resztą takie obrażenia to już norma. Jednak nie każdy oddział miał tyle szczęścia. Choć na tę wyprawę wyjechało zaledwie kilkanaście małych oddziałów, to straty w ludziach są i zawsze będą nam, zwiadowcom, towarzyszyć.

Wjechaliśmy na teren siedziby. Zeskakuję z konia, a noga przypomina o sobie bólem. Jak mogłam o tym zapomnieć? Kulejąc zmierzam do skrzydła szpitalnego.

- Norka! Czekaj, pomogę Ci. - słyszę.

- Dziękuję, Oscar. - odpowiadam.

Myślałam, że będę mogła po prostu się go przytrzymać. Jednak postanowił mnie zaskoczyć i wziąć mnie na barana i w ten sposób zanieść mnie do naszych medyków. Czuję na sobie czyjś wzrok.

- Ej, postaw mnie! - krzyczę śmiejąc się.

- Nie ma takiej opcji.

Nie mogę nadwyrężać nogi, więc na pewien czas będę zwolniona z treningów, oraz dostałam kulę. Nigdy nie sądziłam, że wejście schodami na piętro zajmie mi dziesięć minut. Skoro mam oszczędzać nogę, to powypełniam papiery. Siedzę przy biurku i czytam dokument. Słyszę pukanie do drzwi.

- Proszę. - odpowiadam, nie odrywając wzroku od kartki.

- Przybył twój książe na rudym koniu! - woła Oscar stojąc w drzwiach.

- Taki z Ciebie książe, jak z tytana baletnica. - stwierdza towarzysząca mu Nastia.

- Pomożemy Ci z tym i potowarzyszymy. - mówi Oscar, jakby w ogóle się nie przejął uwagą rudowłosej.

Wieczór spędzam z przyjaciółmi, pijąc herbatę i rozmawiając. Zawsze gdy jesteśmy razem, czas zdaje się płynąć szybciej. Cieszę się, że ich mam. Gdyby nie oni, byłoby tu... pusto. Marzymy, żeby pewnego dnia, we troje, zobaczyć wolny od tytanów świat. Takie nasze małe, trochę nierealne marzenie.

Ci, którzy walczyli 《 Levi x OC 》Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz