《VI》

373 29 6
                                    

《Siedziba zwiadowców》
《Nicolas》

- Ej, Dorian! - krzyczę wchodząc do stajni.

- T-tak? - odwraca się do mnie.

Christian sprawia wrażenie, jakby ludzi bał się bardziej niż tytanów. Prawie z nikim nie rozmawia, co najwyżej z nami.

- Jedziesz do Trostu? - pytam.

- Właśnie miałem ruszać.

- Poczekaj.

- Ch-chcesz ze mną jechać? - zdziwił się.

- Ta, nie znoszę jechać sam. Nie ma do kogo gęby otworzyć. - mówię. -  Chociaż ty i tak mało gadasz. Jednak lepsze to niż nic.

Zawsze mało się odzywał. Wolał  raczej patrzeć zamyślonym wzrokiem w nieokreślony punkt.

Wsiadam na konia. Na szczęście do Trostu jest dość blisko i po niecałej godzinie byliśmy pod bramą. Tam się rozstajemy, bo Dorian mieszka w Troście, a ja w pobliżu wewnętrznej bramy miasta. Christian jedzie dalej, ja zatrzymuję się przy małej, drewnianej chatce.

Pukam do drzwi. Otwiera mi niewysoka kobieta. Moja matka. A kto inny mógł to zrobić? Odkąd wstąpiłem do wojska mieszka sama.
Ojca nie mam. Zwiał, gdy tylko dowiedział się o ciąży. Słuch o nim zaginął. Nawet nie zasługuje na nazywanie go ojcem, jest po prostu "człowiekiem, który mnie spłodził".
Nigdy nie chciałem być takim tchórzem. Może dlatego zdecydowałem się na dołączenie do zwiadowców? Żeby dowieść, że nie jestem tchórzem. Nic o mnie nie wie. Nigdy nie chciał mnie zobaczyć. Urwał kontakt z matką.

- Nicolas... jesteś w końcu. - zaszkliły się jej oczy.

Bała się, że zginę. Czasem myślę, że występując do zwiadowców zraniłem ją jeszcze bardziej niż ojciec.

W ciszy jemy kolację. Świeca odbija się w jej smutnych oczach. Pamiętam, że gdy byłem mały często się uśmiechała, ale jej oczy pozostawały smutne. Ma bardzo ciekawy kolor oczu. Taka mieszanka brązowego, zielonego i złotego. Takie same mam ja.

Przy niej pozostaję spokojny. W siedzibie krzyczę i trzaskam drzwiami. To samo było gdy chodziłem jeszcze do szkoły. Gdy tylko przekraczam próg domu tracę umiejętność podnoszenia głosu. Może to dlatego, że już dużo wycierpiała, a ja nie chcę jej niepokoić. Albo przez jej wieczny spokój, którym mnie zaraża, gdy jest obok.

- Jak tam żyjesz? Dajesz sobie radę? - pyta po kolacji.

- Radzę sobie, nie martw się.

- Nie potrafię się nie martwić, gdy moje jedyne dziecko tak naraża swoje życie. - spuszcza wzrok.

- Mamo, przeżyję. Obiecuję.

- Jeszcze nie dawno byłeś taki maleńki. Mieściłeś się na poduszce. - uśmiecha się delikatnie. - A teraz masz już 21 lat i jesteś żołnierzem.

- Tak... - mruczę.

- Nicolas.

- Tak?

- Dziękuję.

- Za co? - zdziwiłem się.

- Za to, że jesteś. Kocham Cię.

《Christian》

Pukam do drzwi.

- Proszę! - krzyczy ktoś w wewnątrz.

Powoli otwieram drzwi i wchodzę do środka. Słuszę stukanie pazurów o drewnianą podłogę. Nagle zza ściany wybiega dość spore psisko i skoczyło na mnie uradowane.

- Blackie! Cześć koleżanko, dawno się nie widzieliśmy. - mówię drapiąc ją na uchem.

Znalazłem ją w zimę, trzy lata temu, jako szczeniaka. Była zamarznięta, wygłodzona i brudna. Zabrałem ją do domu, ogrzałem, wykąpałem i nakarmiłem. Udało mi się namówić resztę domowników, aby ją zatrzymać. Od tamtej pory jest członkiem naszej rodziny. 

Domaga się ode mnie większej ilości pieszczot, więc kładzie się na plecach, tuż przed moimi nogami. Kucam obok niej. Zza ściany wychyla się głowa mojej siostry.

- Przyjechałeś! - krzyczy i rzuca się na mnie, przewracając mnie.

Jest trochę starsza ode mnie, ale czasami zachowuję się jakby była sporo młodsza. Jak to mówią: młoda duchem. Oprócz Charlotte mam jeszcze drugą siostrę, Amelię. Ona jest  jej przeciwieństwem. Zawsze poważna i opanowana, chociaż najmłodsza. A ja? Cichy i trzymający się z boku. Wystarczy mi mała grupka znajomych z oddziału i pies. Nie przepadam za poznawaniem nowych ludzi.

- Charlotte, zejdź z niego. Pewnie jest zmęczony po podróży. - odzywa się Amelia.

- Dobrze, babciu. - przewraca oczami wstała. - Pójdę zrobić herbatę. - odchodzi.

- Witaj bracie, sporo czasu minęło od twojej ostatniej wizyty. - uśmiecha się lekko.

- Cześć. Tęskniłem za wami. - Przytulam ją mocno. - A gdzie tata?

Wszyscy mieszkamy z ojcem. Gdy miałem 10 lat nasza matka ciężko zachorowała i po jakimś czasie zmarła. Od tamtej pory tata stał się małomówny i odsunął się od ludzi. Pewnie dlatego taki byłem.

- Robi obiad. Specjalnie z okazji twoich odwiedzin kupił trochę mięsa.

- Nie trzeba było... - mruczę.

- Owszem, trzeba. Wszyscy bardzo się cieszymy, że wróciłeś. Że żyjesz.

- I będę żył. - zapewniam ją.

- Wiem, że kłamiesz. Nikt nie wie, kto przeżyje, a kto umrze. Nie masz nad tym kontroli. - poprawia okulary. - Ale nie stójmy tak w wejściu. Chodź przywitać się z tatą. Z Blackie już chyba się przywitałeś. Większość czasu spędziła na twoim łóżku. Tęskniła, zresztą jak my wszyscy.

- Dobrze.

Charlotte cały czas wypytuje mnie o wszystko. Między innymi o to, dlaczego nie mam jeszcze dziewczyny. Cóż, proste. Nigdy nie szukałem. Nie chcę w tej chwili się wiązać. Nie mam nawet gdzie szukać. Trzeba przyznać, że w siedzibie mężczyzn było więcej niż kobiet. Nawet oddział, w którym jestem składa się niemal tylko z facetów. Pani Nora jest jedyną kobietą, z którą rozmawiałem, ale jest ode mnie starsza i jest moją przełożoną. Uważam też, że w każdej chwili mogę zginąć. Nie chcę musieć zostawić ważnej dla mnie osoby. Nie chce by ta osoba cierpiała przeze mnie, gdy odejdę.

Ci, którzy walczyli 《 Levi x OC 》Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz