🟦Chrollo x Kurapika #1🟦

1.3K 55 37
                                    

Zdziwiłem się, że przyszedł. Co prawda, złożyłem mu zaproszenie, ale mimo wszystko tak naprawdę nie sądziłem że przyjdzie. Jednak rownież od zawsze miałem szacunek dla jego nieprzewidywalności. Szacunek?

Usłyszałem pukanie do drzwi. Uśmiechnąłem się sam do siebie i poszedłem otworzyć drzwi.

Zastałem w progu swojego gościa. Nie potrafiłem powstrzymać coraz to bardziej rozszerzającego się uśmiechu.

- Tak bardzo jesteś pewny siebie, głowo? - przewrócił oczami Kurapika - Nie boisz się, że znowu się spętam lub zaatakuję?

- Nie mam się czego obawiać. - odrzekłem spokojnie, wciąż z uśmiechem na ustach. Kurta był tym zauważalnie skonsternowany i równocześnie podminowany.

- Doprawdy? - w oczach błysnęła czerwień. Serce zabiło mi szybciej z zachwytu. Zawsze uważałem, że piękno ich oczu to nie tylko plotki.

- Wejdź, po prostu.

Zaplanowałem tą wizytę, szczerze mówiąc, tylko po to żeby na niego popatrzeć i porozmawiać. Popatrzeć w szczególności na jego oczy, które na tamtą chwilę miały delikatny czerwony odcień. Nie do końca byłem pewny, że tylko to miałem na celu, ale postanowiłem nie dopuszczać do siebie innych myśli.

Wszedł do pokoju, podejrzliwie się rozglądając. Wygląd pokoju również zbił Kurapikę z pantałyku. Zadbałem o to, żeby Shalnark wybrał jak najmniej podejrzany hotel. Musiałem przyznać, że dobrze się spisał.

- Usiądź. - wskazałem na małą kanapkę w rogu pokoju.

- Postoję. - mruknął niezadowolony.

Mój plan zaczął się staczać. Lekko się zirytowałem. Nie mogłem na to pozwolić.

- Proszę. - jeszcze bardziej go zadziwiłem. Wręcz wytrzeszczył oczy. Automatycznie humor mi się poprawił. Jeszcze nigdy nie czułem, aż takiej radości, prócz momentu gdy zakładałem Trupę.

Poszedłem zrobić herbatę do kuchni i gdy wróciłem, zobaczyłem że Kurapika jednak się mnie posłuchał i usiadł, tam, gdzie go o to poprosiłem.

Postawiłem przed czerwonookim napój, a następnie usiadłem obok niego, wywołując na twarzy Piki lekki rumieniec, raczej ze złości, bo nie mógłbym na więcej liczyć. Odsunął się jak najdalej od mnie.

- Skąd mogę wiedzieć, że nie jest zatruta? - powiedział mieszając płyn i nieufnie na niego spoglądając.

Wziąłem od niego filiżankę, muskając lekko palcami jego dłoń, by wziąć łyka na dowód zdatności do wypicia herbaty. Zaplusował u mnie, ponieważ pamiętał o możliwości otrucia, a także o swojej ważności, jednak równocześnie zabolał mnie fakt, że wciąż mi nie ufa.

- Pod tym względem ci wierzę, ale nie przestanę być czujny. - obiecał, biorąc łyka gorącego napoju - Nie oczekuj cudów.

- Nic nie zamierzam ci zrobić. - powiedziałem spokojnie, zachowując kamienną twarz.

- Mam ci uwierzyć? - zaśmiał się sztucznie - Zabiłem członka twojej głupiej grupki psychopatów, która jest dla ciebie wszystkim! - podniósł głos. Istniała możliwość, że jakieś osoby trzecie usłyszałyby o czym rozmawialiśmy i nie skończyłoby się to dla mnie dobrze.

- A ja go pomściłem. Jesteśmy kwita. - wciąż powstrzymywałem wszystkie swoje emocje, aby czymś nie napędzić tej istnej tykającej bomby obok mnie.

Przez chwilę patrzył się na mnie, mrużąc swoje piękne, szkarłatne oczy. Uroczo wyglądał zezłoszczony. Prawie kreskówkowo, jeszcze trochę i zaczęłoby mu parować z uszu.

- Wyłóż na stół całą broń, którą masz przy sobie. - wycedził przez zęby.

Zrobiłem to o co mnie poprosił. Widocznie go rozczarowałem, bo wyciągnąłem jedynie nóż. I to nie Bena, tylko najzwyczajniejszy dostępny. Obserwowałem jego reakcję. Była skąpa, ponieważ tylko uniósł nieznacznie brew, jednak ja się rozkręcałem.

- To tyle? - zapytał z wyraźnym niedowierzaniem w głosie.

- Tak. - spojrzałem tym razem w okno, znajdujące się na przeciwko nas - Kiedy zaczniesz mi przynajmniej odrobinę ufać?

- Nigdy. - uśmiechnął się gorzko.

Zaśmiałem się. Dałem ramię na górne oparcie kanapy, lekko dotykając ramienia Kurapiki. O ile mnie nie zabije, wszystko się uda. Przewidziałem większość możliwości, jak najdokładniej potrafiłem, ponieważ ten drobny blondynek był jak odbezpieczony granat.

- A więc, Kurapiko, dalej masz kontakt z przyjaciółmi? Killua, Gon, Leorio... - Na imię "Leorio" lekko drganął i się zachmurzył.

- Skąd znasz imię Leoria? - zająknął się na pierwszym słowie. Trafiłem w czuły punkt.

- Ciężko było go nie poznać, skoro dwa lata temu wszystkie telewizory łowców je buczały. - nawiązałem do ubiegłych wyborów na przewodniczącego. Tym razem ja nonszalancko upiłem łyka herbaty, triumfując.

- Masz dostep do telewizji dla łowców?

- Cóż, mam wtyczki. - delikatnie opuściłem ramię, ale tym razem tego nie zauważył. Był zbyt zaaferowany tym, co powiedziałem.

Serce zabiło mi mocniej. Ludzie uważają mnie za wypranego z emocji, ale jest zupełnie inaczej. Ludzie nie wiedzą, co się dzieje za murami Trupy. Ludzie nie wiedzą, jak łatwo jest coś ukrywać.

Musiałem kontynuować rozmowę, zanim blondyn otrząśnie się z szoku na dobre. Jednak trudno było mi pozbierać myśli, kiedy on znajdował się tak blisko. Miałem wrażenie jakby ktoś łaskotał mnie w żołądek. Podobało mi się to uczucie, mimo że było kompletnie nie znane.

Desperacko szukałem tematu. Przy poszukiwaniach zauważyłem, że w ciągu tych trzech lat od naszego ostatniego spotkania schudł i pod jego oczami pojawiły się wory. Nie próżnował, żeby wypełnić swój cel. Wiedziałem o tym, ponieważ stan mojej grupy także się znacznie pogorszył. Słyszałem pogłoski o gnębieniu ich na odległość przez "tajemniczą osobę".

- Co? - wzdrygnąłem się na dźwięk jego głosu.

- Co, co? - zapytałem oszołomiony.

- Patrzysz się na mnie. - gdy sobie to uświadomiłem, wytrzeszczyłem oczy i odwróciłem głowę.

- Nic. - mruknąłem.

Praktycznie niezauważalnie się uśmiechnął. Miałem wrażenie, że coś takiego już się zdarzyło. Przygryzłem wargę i odwzajemniłem uśmiech. Przez nieuwagę, bezdyskusyjnie moje ramię zsunęło się na jego.

Nie zrzucił go, ale posłał mi spojrzenie: "jeśli masz zamiar mnie skrzywdzić w jakikolwiek sposób, zabiję cię". Przytaknąłem mu, dając na to pozwolenie i przy okazji wprowadzając go w zmieszanie. Wystarczało mi to, co osiągnąłem.

Teraz zdecydowanie się uśmiechnął. Widocznie wyobrażenie umierającego mnie wprawiło go w dobry nastrój. Tyle mogę zrobić, żeby zapewnić mu radość. Przygnębiające, jednak, na tą jego reakcję doświadczyłem dziwnego uczucia. Policzki zaczęły mnie szczypać i zrobiło mi się gorąco. Chyba się zarumieniłem. Kurwa. Po raz pierwszy raz w życiu.

Zaśmiał się.

- Nie mów, że ci się spodobałem. - niby zażartował, ale nie odbiegało to od prawdy. On chyba sobie również zdał z trgo sprawę.

W tamtym momencie, musiałem być już niemożliwie czerwony. Pod wpływem chwili, szybko go do siebie przyciągnąłem i przytuliłem. Uznałe, że już nie mam nic do stracenia. Próbował się szarpać, ale nie puszczałem go, aż do momentu gdy się poddał i już posłusznie siedział. Silnie pachniał kurzem, a także czymś ostrym. Niewątpliwie ciekawa mieszanka.

Gdy puściłem Kurapikę, był ewidentnie rozkojarzony. Miał mętny wzrok, ale nawet go na mnie nie podniósł.

- Wychodzę. - praktycznie wyszeptał, również machnął ręką, aby podkreślić, że nie żartuje.

Nie zatrzymałem go, jedynie podążyłem za nim, odprowadzając go aż pod drzwi. Otwierając je, nareszcie spojrzał się na mnie. Oczy stały się na powrót szare. Wykorzystałem ten moment nieuwagi, żeby jeszcze raz go do siebie przyciągnąć, ale tym razem na pocałunek.

HxH one-shotsTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang