Rozdział 10 - Żyj tym, co jest

76 8 2
                                    

- Kim, do chuja, jest Caleb?

Ostry, nieprzyjemny ton głosu, rozbrzmiał w mojej głowie, odbijając się echem, paraliżując mięśnie. Oddychałam niemiarowo wpatrując się prosto w oczy pałające do mnie nienawiścią zmieszaną z obrzydzeniem. Wiedziałam dokładnie co mu chodzi po głowie. Nie mógł przecież pomyśleć o niczym innym, tylko o tym, że właśnie przyznałam się do zdrady. Bo przecież mieszkanie z jakimś obcym gościem zawsze sprowadza się do jednego, prawda? Głupie, prawda? Irracjonalne, prawda?

- Mój współlokator. A tak właściwie, zwykły facet u którego wynajmuje pokój - starałam się pozostać niewzruszona.

Dopiero gdy wypowiedziałam te słowa na głos, zrozumiałam, że nie mam sobie nic do zarzucenia. Ta cała historia, która mi się przydarzyła była zwykłym przypadkiem, zrządzeniem losu, a potem wystąpiła jedynie lawina wydarzeń. Z Calebem nic mnie nie łączyło. Nic się między nami nie zadziało i żadne z nas nie chciało, żeby jakakolwiek bliższa sytuacja miała miejsce, prawda?  Nie robiłam nic złego. Więc, jeśli Ace miał zamiar robić mi z tego tytułu jakieś wyrzuty, był skończonym idiotą. Poza tym, to już nie była jego sprawa. Naprawdę sądziłam, że wydorośleje z tej chorobliwej zazdrości i stanie się chociaż w pewnym stopniu normalniejszy. Myliłam się.

- A co z Clarą.. Cate.. Candy.. kurwa, jakkolwiek jej na imię? - nie krzyczał, ale złość na jego twarzy była o wiele wyraźniejsza, niż bym chciała.

Nie mówiłam mu nic o przeprowadzce, bo nie chciałam kolejnych awantur. O ironio, takich jak ta. Wolałam, żeby myślał że dalej wynajmuje pokój z Cami. Znali się dość dobrze, chociaż nie pałali do siebie zbytnią przyjaźnią. Byliśmy razem na niejednej imprezie, dlatego bardzo mocno zabolała mnie jego ignorancja. Albo udawał, albo był taki głupi.

- Cami - niemal prychnęłam. - Przeprowadziła się do Blaise'a, ja też sobie znalazłam inne miejsce. Czy to coś złego? - przygryzłam usta.

I kolejny raz miłe zachowanie Ace'a okazało się być tylko ciszą przed burzą. Oboje zamilkliśmy. Zastanawiałam się nad tym czy zdawał sobie sprawę jak powoli przelewają się ostatnie krople goryczy.

Wypełniłam potrzebne papiery i zapłaciłam za mebel. Musieliśmy jeszcze tylko podjechać pod magazyn, żeby odebrać pudełka. Poszło nam w miarę szybko. Ace złożył siedzenia z tyłu przez co wszystko na spokojnie się zmieściło. Farby też kupiłam. Dla świętego spokoju. Ale rozmowa totalnie nam się nie kleiła. Odzywaliśmy się do siebie tylko kiedy to było konieczne. Naprawdę chciałam po prostu wysiąść, zabrać rzeczy do mieszkania i skończyć to nasze dziwne spotkanie. Od początku miałam złe przeczucia i wiedziałam, że nie skończy się to dobrze.

- Rzeczywiście dość droga ta okolica. Stać cię na to? - spytał nie szczędząc złośliwości, gdy zatrzymaliśmy się na miejscu.

Wywróciłam oczami. Akurat to musiał zauważyć. Wiedziałam, że prędzej czy później wrócimy do tego tematu. To wisiało w powietrzu. Trudno mi było znaleźć jakieś sensownie wytłumaczenie. Sama nie rozumiałam dlaczego Caleb wymagał ode mnie tak małej renty miesięcznej. Czy to mu się w ogóle opłacało? Nie wierzyłam. Ale przecież darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, prawda? I tak dzisiejszego ranka cofnęliśmy w naszej dziwnej relacji ponownie o kilka kroków.

- Jestem po prostu szczęściarą - zażartowałam wysiadając z auta.

Sama siebie starałam się rozweselić. Mógł gadać co chciał, mnie już to nie interesowało zupełnie. Każdy ma swoje granice. Bez słowa podeszłam do bagażnika i zaczęłam wyciągać puszki. Były ciężkie, ale nie na tyle, że bym sobie nie poradziła. Poprawiłam chwyt i chciałam ruszyć przed siebie, w stronę klatki.

Have I lost the game? / cz. 1 |ZAKOŃCZONE| Where stories live. Discover now