Rozdział 4. - Ona i tak Cię uwielbia

99 13 6
                                    

Wchodząc do klubu, zmieszałam się z ludźmi. Wszystko oczywiście po to, żeby zgubić przeklętego biznesmena. Chociaż i tak zniknął mi z oczu wśród tłumu. Tak samo z resztą jak Cami i jej znajomi. Przygryzłam policzki, rozglądając się za nimi, ale na marne - byłam niziołkiem, a wysokie postury zdecydowanie zasłaniały mi widok.

Nie narażając się na niepożądane sytuacje, czerpiąc radość z tej chwili samotności - usiadłam po drugiej strony baru, jednocześnie kryjąc się za filarem w miarę niedostępnym na pierwszy rzut oka miejscu i zamówiłam drinka. Kiepski pomysł jak na imprezę na której miałam zamiar porządnie się zabawić, ale na tamten moment pragnęłam tej chwili spokoju.

Nic nie mogłam jednak poradzić na przyspieszony oddech i pędzące tętno, spowodowane zaistniałą przez wejściem sytuacją.

- Coś jeszcze? - kelner wyrwał mnie z zamyślenia, stawiając przede mną drinka.

- Nie, dzięki. To wszystko. - uśmiechnęłam się i zapłaciłam kartą.

Wzięłam łyk i czując znajomą słodycz, uśmiechnęłam się pod nosem. Drinki w Sky słynęły ze swojej zdradliwości. I oczywiście niebiańskiego smaku. Nie można było wyczuć w nich alkoholu - wyraziste, słodkie lub kwaśne smaki zabijały go zupełnie. Ale po kilku takich naprawdę można było latać, a powrót do domu nie wydawał się być taki łatwy.

Siedziałam tak przez kilka dennych piosenek, machinalnie mieszając słomką, aż kostki lodu zaczęły cicho uderzać o szkło. Pomimo tego, jak bardzo Caleb zespuł mi to wyjście, ani trochę nie żałowałam swojej decyzji. Cieszyłam się, że jednak nie zmieniłam zdania i nie wróciłam pod koc, użalając się nad swoim losem. Byłam przecież wolna. A Ace mógł mnie pocałować w tyłek. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego jak wiele tracę, tkwiąc przy boku tego kontrolującego wszystko dupka-zazdrośnika. Życie może być zabawne, jeśli tylko spróbujesz wyjść ze swojej strefy komfortu i nagiąć kilka zasad, które przecież i tak są ustalane wyłącznie po to by je łamać.

Po jakimś czasie odszukałam wzrokiem Cami, co okazało się nie być wcale takie trudne, jak zakładałam na początku - bawiła się ze swoimi dwoma kompanami w loży dla vipów, na którą miałam idealny widok. Po prostu nie sądziłam, że to akurat tam będą.

- A to skurczybyk.. - mruknęłam pod nosem.

Skubany Humphrey sprawił im imprezę życia. Już nawet z tej odległości mogłam dostrzec drogie szampany, chłodzące się w wiaderkach z lodem. Wiedziałam, że prędzej czy później powinnam do nich dołączyć. Koniec końców to z Cami miałam bawić się tego wieczoru. Głupio byłoby gdybym zmarnowała ten czas, siedząc przy barze. Ale ten przepych..

- Mogę postawić Ci szota? - niemal podskoczyłam słysząc nieznajomy, lecz bardzo atrakcyjny głos tuż nad uchem. - Przepraszam, nie chciałem Cię przestraszyć. - Mężczyzna dodał i oparł się o bar, tuż obok mojego krzesła.

Wyglądał.. całkiem całkiem. Idealnie przycięta grzywka, czerwone, pulchne usta, pewny siebie wyraz twarzy i przepiękne, jasne, migdałowe oczy, wpatrujące się we mnie. Miał na sobie jedną z tych kraciastych, flanelowych koszul, rozpiętą oczywiście, a pod spodem czarny podkoszulek. W normalnej sytuacji pewnie bym odmówiła. W normalnej sytuacji pewnie spławiłabym tego gościa. Ale, przecież nic mnie nie powstrzymywało. Miałam się zabawić. Kilka niewinnych shotów nie powinno zrobić różnicy.

- Jasne. - uśmiechnęłam się.

Ciekawy obrót sytuacji. Bardzo ciekawy.

Chwilę później barman postawił przed nami tace z najróżniejszymi smakami w całkiem sporych kieliszkach. Wypiliśmy po kilka. Tak samo jak w drinku - nie dało się w nich wyczuć odrzucającego smaku alkoholu.

Have I lost the game? / cz. 1 |ZAKOŃCZONE| Where stories live. Discover now