Rozdział 5. - Nic od Ciebie nie chcę, człowieku

77 13 11
                                    

Wyrzuciłam zawartość popielniczki do kosza, stukając nią odrobinkę zbyt mocno. Na dźwięk obijającego się szkła o blat, rozchodzącego się echem po mojej rozbolałej głowie, skrzywiłam się.

Przyglądałam się cholernemu wypowiedzeniu już drugą godzinę z niedowierzaniem. Przetarłam zmęczoną od niewyspania twarz i upiłam łyk świeżo zaparzonej kawy. Kac utrudniał racjonalne myślenie.

Jeden weekend. Jeden cholerny weekend, bo od pierwszej wizyty Humphreya w barze, minęły tylko cztery dni. I w tak krótkim czasie moje życie obróciło się do góry nogami. To nie tak, że chciałam mieszkać tu przez całe życie. Nie spodziewałam się po prostu, że to nastąpi tak niespodziewanie. Byłam na tyle rozzłoszczona tym obrotem sytuacji, że nie chciałam poruszać tego tematu z Philipem. Wiedziałam, że pod wpływem emocji nic nie uzyskam. Z drugiej strony plułam sobie w brodę, że jeszcze jakkolwiek nie zareagowałam. A nuż, widelec przekonałabym go, żeby dał mi trochę więcej czasu.

Ciche pukanie do drzwi przerwało ciszę, panującą w moim pokoju.

- Wchodź! - krzyknęłam, nie do końca wiedząc czy to Ace, z którym się umówiłam czy Cami, która też miała się dzisiaj ze mną spotkać.

W drzwiach stanął jednak McMillan. Zdziwiłam się jego obecnością. Swoją drogą jak na sześćdziesięciolatka naprawdę dobrze się trzymał. Był całkiem nieźle zbudowany i pomimo styranej zmęczeniem twarzy, nigdy w życiu nie dałabym mu tylu lat. Za czasów swojej świetności pewnie był naprawdę niezłym biznesmenem, znającym się na swoich interesach. Można to było wywnioskować chociażby po znajomosci z Humphreyem i jego ojcem, chociaż tego drugiego nigdy nie widziałam na oczy. Jego twarz była surowa i dopóki nie gościł na niej uśmiech, można było się go przestraszyć. Ale tak jak już wspominałam, charakterem nadrabiał swój groźny wygląd.

Założył ręce i przez pierwsze kilka sekund po prostu na mnie patrzył, nie wiedząc od czego ma zacząć. Okej, sam się prosił.

- Chyba musimy poważnie pogadać. -  Wystartowałam z grubej rury.

- Chciałem to zrobić już wczoraj, ale nie byłaś w stanie odpowiedzieć nic więcej niż „mhm". - Zaśmiał się, żeby rozluźnić atmosferę.

Udało mu się - uśmiechnęłam się pomimo wszystko. Byłam wściekła, ale nie mogłam się na niego gniewać. I tak zrobił dla mnie cholernie dużo. W końcu musiał zadbać o siebie, nie o wszyskich dookoła. Ale wpędził mnie w niezły dołek i było mi cholernie przykro.

- O co z tym chodzi, Philip? - Wzięłam kartkę do ręki. - Wyrzucasz mnie. - Mój głos przepełniony był żalem i całkowicie zdawałam sobie z tego sprawę. - Po prostu wywalasz mnie na bruk.

Westchnął.

- To nie tak, Aiva. Przecież wiesz, że nie chce dla Ciebie źle. Podczas rozmów z Humphreyem doszliśmy do wniosku..

- Przepraszam, co? - przerwałam mu.

Jego słowa wbiły mnie w ziemię. Jakim prawem ON się w to mieszał? To była sprawa między mną z Philipem. Jak śmiał? Nie obchodziło mnie to, że byli nade mną i powinnam była się dostosowywać do ich zasad. Nie obchodziło mnie to, czy urażę tym Philipa. Po prostu nie mogłam uwierzyć, że mnie tak zostawił samą na lodzie.

- To była jego decyzja. - Dodał jeszcze. - Ale posłuchaj..

- Słucham. Przecież słucham. Ale czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę co mówisz? To było nasze, rozumiesz, NASZE. To była umowa pomiędzy mną a Tobą. - Czułam jak do oczu napływają mi łzy. - Zdradziłeś mnie bo jakiś młody biznesmen stwierdził, że zabawi się w monopoly. Gdzie ja mam się teraz podziać, co? Nie dość, że rozstawia wszystkich jak pionki.. - urwałam. - Cholerny Caleb. Co za podła, dwulicowa świnia. - Przetarłam policzki.

Have I lost the game? / cz. 1 |ZAKOŃCZONE| Where stories live. Discover now