Rozdział 11 - Ile waży ludzka dusza?

66 8 3
                                    

Znacie to uczucie, gdy patrzycie na kogoś i nie widzicie w nim ani jednej znajomej cechy? Jakby całokształt tego, jak wcześniej go postrzegaliście, okazał się totalnie złudny, a gdy prawda wyszła na jaw, nie zostało nic, co tak kurczowo trzymało was przy tym człowieku? Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, że tak naprawdę żyjemy tym i widzimy to, co chcemy w tej osobie widzieć? Że tak naprawdę to zupełnie obcy dla nas człowiek, z którym najprawdopodniej nie chcemy mieć nic do czynienia?

Gdy tak obserwowałam go, chodzącego w tę i w tamtą stronę, pieklącego się o niedociągnięcia w przygotowaniach, nie mogłam znaleźć żadnego punku zahaczenia. A przecież znałam jego zachowania tak dokładnie, że niemal potrafiłam go naśladować. Nauczyłam się nawet przewidywać jego reakcje czy odpowiedzi, na to, co aktualnie zamierzałam mu powiedzieć. Powoli stawałam się jego kopią jeden do jednego. Ja o tym wiedziałam i wszyscy o tym wiedzieli. Jak się okazało, od małego to właśnie na mnie ciążył obowiązek uczenia się wszystkiego o biznesie, tylko i wyłącznie po to, żeby kiedyś go przejąć. Nigdy tego nie chciałam, nigdy mi na tym nie zależało. Gdy tylko ktoś wspominał o tych fałszywych twarzach i dziwnych biznesowych interesach czy spotkaniach, miałam ochotę wyjść i trzasnąć drzwiami. A miałam wtedy na tyle mało lat, że nie do końca rozumiałam, o czym właściwie mówimy. I niestety, moje dzieciństwo było jednym wielkim praniem mózgu. A przecież wszystko mogło wyglądać inaczej - życiem rządzą przypadki a w chwili obecnej, aż zbyt mocno się o tym przekonywałam. Wracając - obserwując go, ciskającego zimnym spojrzeniem w stronę obsługi, odczułam zmianę. Wszystko, co było mi znane, stało się wielkim przedstawieniem w teatrze. A raczej jego marnymi kulisami. Ta maska, którą zawsze nakładał gdzieś zniknęła i oto miałam przed sobą człowieka, który nie wzbudzał we mnie żadnych pozytywnych emocji. I powoli zaczynałam rozumieć, że nie chodzi jedynie o piękną prezentację. Chodziło o coś więcej.

- Ralf! Ralf do chuja, dlaczego zaplecze cateringowe nie jest jeszcze gotowe?! Goście będą za godzinę. Za godzinę! - słyszałam ten niski ostry głos, odbijający się echem w mojej głowie, niczym pocisk. - Ta dekoracja to jedne wielkie gówno! Zlecając stworzenie odpowiedniej scenografii miałem na myśli coś na poziomie! Nie będę witał ich wszystkich przy oprawie na poziomie plebsu!

Wyłączyłam się na te wszystkie narzekania. Nie pojmowałam, po co te nerwy. Ah no tak - udany bankiet to szyk i elegancja w każdym najdrobniejszym detalu. Co do samych bankietów - cholernych, znienawidzonych przeze mnie bankietów - przyjęć na tyle wystawnych, na tyle eleganckich, z na tyle bogatym menu i na tyle świetną oprawą, że nie można było niczego zepsuć - wszystko zawsze musiało być dopięte na ostatni guzik. Coctail party, czyli imprezy, jedynie dla osób, które otrzymały wcześniej stosowne zaproszenie, stawały się powoli codziennością. Dziwnie było obserwować ludzi, krążących po sali i jedzących koreczki, rozmawiających ze sobą często o mało istotnych rzeczach, chyba, że te pomieszane paplaniny nawiązywały do wartościowych kontaktów - w tamtych przypadkach, zainteresowani wychodzili zazwyczaj do bardziej ustronnych pomieszczeń. Cała atmosfera, była tak gęsta, że zaczynała powoli dusić. Wprawiała w dreszcze, powodowała mdłości, bezradność i strach - bo złość potrafiła odbijać się od pięknie rzeźbionych ścian rykoszetem.

- Aiva! - usłyszałam wołanie skierowane w moją stronę i mimowolnie zadrżałam.

Chciałam zapaść się w sobie, zniknąć, stać się niewidzialna. Byłam magnesem przyciągającym takie sytuacje. Dzień w dzień wpajano mi jedno - co cię nie zabije, to cię wzmocni. Jednak jak do tej pory nie widziałam w tym żadnego sensu. To nie mogla być prawda. Wcale nie chodziło o to, że uodparniałam się na bycie kozłem ofiarnym, nie. Po prostu traciłam wrażliwość. Po każdym złym doświadczeniu, każdej złości wylanej niczym kubeł ścieków na moją duszę, czułam się coraz bardziej odarta z kolejnej miękkiej, delikatnej czy wrażliwej warstwy. Każde następne podobne doświadczenie spływało po mnie, jak to mówią, rozchodziło się po kościach. Jednak te kolejne, jeszcze gorsze i gorsze, odbierały powoli pozytywne uczucia, które kiedyś podobno otaczały mnie niemal aurą.

Have I lost the game? / cz. 1 |ZAKOŃCZONE| Where stories live. Discover now