EPILOG

53 2 1
                                    

Miasta tętniące życiem są marzeniem większości ludzi. Jesteśmy nastawieni na konsumpcje tak samo jak na rozwój. Wysokie stanowiska czy prestiżowe miejsca pracy są czymś, za czym ludzie gonią w tym wyścigu szczurów. Dają się ponieść, zapominając o prawdziwych wartościach życia. Większość zabiłaby za mieszkanie w okolicy, w której ja miałam szanse zadomowić się na jakiś czas. Nie rozumiałam jednak jej fenomenu i raczej nie będę w stanie zrozumieć. Ten zgiełk, ilość szemranych ludzi, od których wręcz cuchnie przestępstwem oraz bogacze. Cholerni burżuje.

Obserwowałam to wszystko po raz kolejny, przejeżdżając dzielnicami Londynu. Ludzie mijali się na ulicach nie zwracając na siebie uwagi. Natomiast ja wiedziałam, że nic nie dzieje się bez przyczyny.

Wszystko od początku miało swój cel, nie wiedziałam jednak, że tym celem byłam ja.

Cóż, życie pisze pokręcone scenariusze.

Nie ma to jak w domu, mówią. No właśnie. Już dawno temu zrozumiałam, że dom wcale nie jest żadnym miejscem. Nie ma ścian i okien. Nie ma drzwi ani przytulnej sypialni. Nie. Mój dom nosiłam w sobie. Mój dom był tam, gdzie chcieli, żebym została dłużej.

- Powiesz mi w końcu, gdzie jedziemy? - poprosiłam. - Raczej nie zatrzymamy się w Londynie, prawda? Jesteśmy tylko przejazdem?

Uniósł wzrok znad telefonu. Właściwie to jedynie zerknął pytająco spod wachlarza ciemnych, gęstych rzęs. Nie odpowiedział od razu. Jego mimika twarzy sprawiała wrażenie wahania. Jakby nie był do końca pewny czy to, co robi, a raczej co zamierza zrobić, było odpowiednie. Jego usta zadrżały, gdy pokręcił przecząco głową.

- Jesteś nieznośny - mruknęłam bardziej do siebie niż do niego. - Dlaczego kazałeś mi włożyć tę perukę?

- Dla bezpieczeństwa -  karcący głos sprawił, że zamilkłam.

Schował urządzenie.

Ciemne, błyszczące od przemęczenia oczy, świdrowały mnie. W końcu jego twarz rozluźniła się nieco, gdy wymusił uśmiech.

- Mam coś dla Ciebie - dodał po dłuższej chwili milczenia. - Zabrałem Ci wszystko. Wiem, że nie będę w stanie oddać Ci tego samego życia. Mogę Ci dać za to namiastkę - wyciągnął ze schowka kopertę i ostrożnie mi ją podał.

Kierowca zgasił silnik co było jednoznaczne z tym, że dotarliśmy na miejsce. Przeniosłam wzrok na widok za oknem i ściągnęłam brwi.

Cmentarz.

Posłałam mu pełne konsternacji spojrzenie.

- Po co tu właściwie jesteśmy? - spytałam niepewnie zerkając to na niego, to na papiery.

Spojrzał mi głęboko w oczy. Widziałam w nich ból, widziałam w nich strach, widziałam w nich wszystkie emocje, których nigdy wcześniej nie pokazywał.

- A po co przyjeżdża się na cmentarz, Avis? Jest pogrzeb - wskazał palcem na gromadzących się ludzi.

Powoli odwróciłam głowę w tamtą stronę. Poczułam się tak, jakbym dostała obuchem w głowę.

Ktoś umarł? Kto?

Ściągnęłam brwi. Nie byłam w stanie wypowiedzieć ani słowa. Wypatrywałam wzrokiem wśród tłumu, której znajomej twarzy brakuje. Odległość była jednak zbyt duża.

- Czyj to pogrzeb, Caleb? - spytałam na głos.

Znaleźli Keitha? Dorwali Andrewsa? Kto umarł? Kto? Philip? Boże święty, tylko nie on. Czułam narastający niepokój. Ace? Przez to, że do niego poszłam? Nie, boże... Kto? Camille? Powiązali ją ze mną? Kto umarł? Zrobiło mi się słabo. Zaczęłam szybciej oddychać.

Have I lost the game? / cz. 1 |ZAKOŃCZONE| Kde žijí příběhy. Začni objevovat