Rozdział 6

2.8K 262 20
                                    

Castiel obudził się przy dźwiękach Born To Be Wild i uśmiechnął się lekko, dochodząc do wniosku, że przynajmniej magnetyczny głos Johna Kay'a wciąż jest na swoim miejscu. Od niedawna był naprawdę wdzięczny za rutynę wstawania rano. Wszystko wydawało się normalniejsze i nawet Balthazar, siedzący w więzieniu nie zrujnował cichego wkurwienia szykowania się do szkoły. Prysznic, kawa, Lucyfer, to moje cholerne śniadanie i narzekanie na niewyprasowane ciuchy było budująco przewidywalne. Myśl o Deanie trochę wyłamywała się ze schematu, ale wydawała się zbyt perfekcyjna, żeby na nią narzekać.

Cas mimowolnie uśmiechnął się na wspomnienie Winchestera i zarzucił plecak na ramię. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zostawić matce notatki, dziękując, że powiedziała mu o Balthazarze, ale doszedł do wniosku, że nie jest na tyle wkurzony, żeby celowo ją denerwować. Chociaż z drugiej strony gdyby ktokolwiek był tak miły, żeby poinformować go, że jego nienormalny brat postanowił sprzedawać ludziom prochy, może nie musiałby wypraszać Deana. Cholera, wczoraj powinni się pocałować.

Wychodząc na dwór, Castiel zanurzył ręce w kieszeniach i wygiął usta w lekkim uśmiechu, kiedy jego palce natrafiły na do połowy wypaloną paczkę papierosów. Ostatnio się ograniczył. W zasadzie był z siebie dumny, bo jak dotąd nawet nie miał szczególnej ochoty, żeby zapalić. Przynajmniej dopóki sobie nie przypomniał o tej pieprzonej paczce, którą powinien był wyrzucić. Westchnął cicho i wyciągnął rękę z kieszeni. Przez chwilę przyglądał się papierosom, zastanawiając się, czy są warte chwilowego odstresowania się.

Na dworze było tak cholernie zimno, że marzły mu palce, kiedy się zaciągał.

***

Dean podgłośnił muzykę, próbując zagłuszyć Sama, który już chyba piąty raz powtarzał, że nie chce znowu spóźnić się do szkoły. W głośnikach Robert Plant pytał, dlaczego dziewczyna nie chce wejść z nim do kuchni, na chwilę rezygnując ze swojego charakterystycznego zawodzenia. I dobrze. Miał seksowny głos. Zresztą podobnie jak Cas. Cas. Castiel. Uśmiechnął się, słysząc brzmienie tego cholernego imienia w swojej głowie. Zdecydowanie, nieprzyzwoicie seksowne.

Przestań o nim myśleć, Winchester.

Ale to było trudne, kiedy stał przed idiotycznie ładnym domem, nerwowo zaciągając się papierosem. I wyglądał dobrze, chociaż zrezygnował ze skórzanej kurtki na rzecz beżowego płaszcza, a wiatr rozwalił mu włosy. Wyglądał dobrze, chociaż nie powinien.

Sam westchnął ze zniecierpliwieniem, kiedy Dean zatrzymał Impalę i otworzył drzwi, żeby wysiąść.

– Ja naprawdę nie chcę...

– ...się spóźnić. Zrozumiałem, Sammy.

– Nie nazywaj mnie...

– Sammy?

Dean pokręcił głową z rozbawieniem, kiedy brat posłał mu przez przednią szybę najbardziej mordercze spojrzenie, do jakiego zdolny był trzynastolatek, gwałtownie ściszając przy tym muzykę. Naprawdę zamierzał się pospieszyć, ale mimo to wciąż nie chciał, żeby Sam zaczął podejrzewać, że Cas nie jest tylko przypadkowym znajomym, którego zamierza podwieźć do szkoły. Jego przenikliwość była czasami irytująca.

– Cześć, Novak – rzucił Dean, zbliżając się do Castiela i uśmiechnął się lekko na widok petów, zdobiących pozamiatany chodnik. – Nie zapytam, czy długo czekasz.

Cas wzruszył ramionami, spuszczając wzrok na swoje buty.

– Niezbyt.

– Dobrze się czujesz?

– Pytasz o wczoraj?

– Też.

Znowu wzruszenie ramion.

– Lepiej.

Robert Plant i jego litania „oh baby, baby, baby i gonna leave you" skutecznie ucięli wszystkie rozmowy, które mogłyby być prowadzone w chevrolecie, z czego Castiel w pewnym sensie się cieszył. Nawet kiedy Dean zaparkował przed szkołą, a Sam rzucił wesołe „wreszcie", nie miał ochoty ruszyć się z samochodu. Wiedział, że jego zachowanie nie ma sensu, ale czuł się jak osoba z psychozą, która wie, że ma problem, jednak i tak nic nie może z tym zrobić. Bo Dean tak naprawdę nie był aż tak bardzo zabawny, czarujący, przystojny, inteligentny i otwarty, jak się mu wydawał. Był bardziej chłopakiem, w którym Castiel był cholernie zakochany. Tak bardzo, że go poruszał. Uwodził. Chciał go pocałować. I jeszcze sprawić, żeby się śmiał. Naprawdę lubił, kiedy Dean śmiał się z jego powodu.

– Cas? Wysiadasz?

– Zaraz.

– Na pewno dobrze się czujesz?

Castiel uśmiechnął się lekko, kiedy Dean odwrócił się w jego kierunku i wolno pokiwał głową. Przez chwilę myślał, że lepiej byłoby gdyby po prostu wcześniej napił się czegoś mocniejszego, a dopiero później zaczął afiszować się ze swoimi uczuciami. Całkiem dobry pomysł. Naprawdę w porządku. Jak szybko można zapomnieć, że ostatnio, kiedy na to wpadłeś trochę straciłeś kontrolę, Novak? Wcześniej był przekonany, że kiedy już zbliży się do Deana wszystko zrobi się łatwiejsze. Wyobrażał sobie tą naiwną wersję miłości, w której przebywanie z drugą osobą wystarczy, jakby to było lepsze od braku jakiegokolwiek kontaktu. Ktokolwiek mu to powiedział, zdecydowanie nie miał racji. Patrzenie na Deana, tak cholernie blisko, doprowadzało go do szału. Obserwując jego twarz, te seksowne usta i nieprzyzwoicie zielone oczy, miał ochotę wykrzyczeć mu, żeby przestał zachowywać się, jakby wszystko było w porządku.

– Dlaczego mnie pocałowałeś? – spytał cicho, starając się nie wbijać wzroku w swoje dłonie i brzmieć przynajmniej trochę zdecydowanie, co było trudne, kiedy kątem oka widział, że Winchester przeczesuje włosy ręką ze zniecierpliwieniem.

– Znowu zaczynasz?

– Nigdy mi nie odpowiadasz. – Cas mimowolnie zaczął bawić się kolczykiem, rezygnując z prób uniesienia wzroku. Miał ochotę wysiąść. Otworzyć te pieprzone drzwi, mruknąć ciche „nieważne" i więcej z nim nie rozmawiać. Powoli dochodził do wniosku, że nienawidzi być zakochany.

– Chciałem. To znaczy, chciałem cię pocałować, Novak.

Castiel zamrugał z niedowierzaniem i wreszcie spojrzał na Deana. Nie wyglądał jakby żartował. W zasadzie, mierząc go spokojnym spojrzeniem sprawiał wrażenie, zdecydowanego. Cas chciał zadać jakieś bzdurne pytanie z gatunku „mówisz poważnie?", ale wolał nie słyszeć teraz swojego głosu. Poza tym byłoby niepotrzebne. Dean wolno pokiwał głową, zdejmując z niego obowiązek mówienia jakichkolwiek nieistotnych kwestii. I chociaż Castiel wyobrażał sobie ten pocałunek zupełnie inaczej, uśmiechnął się przy ustach Deana na myśl, że będą mogli to jeszcze poćwiczyć. Że następnym razem nie będzie w tym tyle rezerwy i niepewności, że splecie dłonie z palcami Deana, popatrzy mu w oczu i praktycznie mimochodem rzuci, że go kocha. Nie pamiętał, jak pierwszy raz się całowali, ale teraz był za to wdzięczny. Chciał móc później odtworzyć każdą sekundę chwili, w której czuł ciepłe usta Winchestera na swoich, chociaż oboje nie byli pewni jak się zachować, jednak mimo to, kiedy odsunął się od niego wygiął usta w lekkim uśmiechu. Wszyło zdecydowanie lepiej niż w jakimkolwiek śnie.

Rebel King [destiel] {zakończone}Kde žijí příběhy. Začni objevovat