Rozdział 11

1.8K 202 14
                                    

Tydzień, niezliczoną ilość wypalonych papierosów i nieodebranych telefonów później, Castiel wciąż próbował trzymać się swojego postanowienia i robił, co w swojej mocy, żeby przestać panikować. Na początku chodziło głównie o pistolet. Miał okazję zastanawiać się nad tym niezliczoną ilość razy i wciąż dochodził do wniosku, że Dean musi mieć jakieś logiczne wyjaśnienie. Nie potrafił myśleć o nim źle; nie po tym jak upijali się razem do nieprzytomności, śpiewali na głos ulubione piosenki albo oglądali jakieś durne filmy, pochłaniając przerażające ilości pizzy. Mimo to potrzebował wyjaśnień, których nie potrafił uzyskać. Czuł się coraz bardziej wkurwiony tym, że Dean nie chciał z nim rozmawiać. W ogóle. Żadnego cholernego SMSa, żadnego odebranego połączenia, żadnego spotkania. Jakby ich krótki związek nigdy nie istniał. Chciał wzbudzić w sobie złość, ale był jedynie rozczarowany. Przeważnie sobą, bo w oczywisty sposób to on był tym, który zniszczył tę relację. Nikt nie zmuszał go do porządkowania Impali i nikt nie zmuszał go do grzebania w schowku. Cofając się jeszcze dalej - o czym on kurwa myślał, kiedy siadał za kierownicą chevroleta? Prawdopodobnie rozpraszał go Dean, mlaskający na tylnym siedzeniu. Ten sam, którego później odprowadzał do motelu z nadzieją, że w alkoholowym zamroczeniu nie pocałuje go przy Samie. Dokładnie ten, który mógłby się tylko całować, kiedy byli pijani, a później po prostu zerwał z nim kontakt.

Castiel był przekonany, że - cokolwiek by to nie było - Winchester musiał mieć jakiś ważny powód, żeby ignorować go w ten sposób. Ludzie wożący ze sobą broń przeważnie potrafią racjonalnie myśleć i ważyć ryzyko, więc najwidoczniej Dean podjął - jego zdaniem - najbardziej słuszną decyzję. Z tym, że Cas w to nie wierzył. Odzwyczaił się od wiary w słuszne decyzje po tym, jak Balthazar i jego dojrzałe "nie dzielę się moimi problemami z innymi" wylądowali w więzieniu.

Mimo to, kiedy wreszcie zmobilizował się do złożenia Winchesterowi osobistej wizyty, nie był pewny, czy naprawdę chce z nim rozmawiać. Umawiał się z gościem, który każdemu innemu człowiekowi na świecie musiałby wydać się nienormalny. Więcej - Dean Winchester był naprawdę mocno popierdolony, pomijając nawet pistolet leżący sobie w schowku na kasety. Co w zasadzie o nim wiedział? Nic. Mieszkał w tanim motelu, chociaż jeździł świetnym samochodem. Zajmował się trochę dziwnym młodszym bratem, który trochę za bardzo przejmował się szkołą. Nikt nie miał pojęcia, czym właściwie zajmuje się jego ojciec, ani co stało się z matką. Poza tym okazał się duchem w Internecie, kiedy Cas próbował go stalkować. I jeszcze jedno - kto właściwie hobbystycznie czyta sobie o ścinaniu głów wampirom i strzelania do duchów nabojami, wypełnionymi solą kamienną? Jakby się nad tym bardziej zastanowić Dean Winchester nie był idealnym materiałem na chłopaka.

Nie był nawet materiałem na znajomego.

Bardziej coś w okolicach seryjnego mordercy lub uciekiniera z zakładu dla obłąkanych.

I właśnie teraz z rozmachem otworzył w drzwi, w które Castiel wreszcie zapukał.

- Tak myślałem, że ty ty - rzucił Dean lekkim tonem, lustrując go wzrokiem.

Cas wcisnął ręce dokieszeni, próbując stłumić w sobie palącą chęć ucieczki i zaczął bawić się kolczykiem.

- Zaprosisz mnie? - mruknął, próbując nadać swojemu głosowi spokojny, zdystansowany wyraz, jednak mina chłopaka, opierającego się nonszalancko o framugę odbierała mu całą pewność siebie. Tak samo jak jego odpowiedź:

- Raczej nie.

- Nie?

- Rozmawiajmy tutaj. Bo chciałeś pewnie porozmawiać.

Wolno pokiwał głową, starając się znaleźć na twarzy Deana coś innego niż odzwierciedlenie kompletnego braku zainteresowania. To jawne znudzenie dawało mu poczucie, że w zasadzie nie ma już nic do stracenia.

- Znalazłem pistolet.

- Wiem. Co z tego? - Winchester wzruszył ramionami. - Ty mnie okradłeś.

- Co? - Castiel zmrużył oczy, dopiero teraz uświadamiając sobie, że Dean nie miał prawa wiedzieć, że tak naprawdę zabrał te cholerne notatki przez przypadek, czuł się z tym okropnie i już na drugi dzień zamierzał je oddać, jednak jakoś nie było okazji. W pierwszym odruchu chciał się tłumaczyć. Później doszedł do wniosku, że to pierdoli. Był zmęczony, było mu zimno i miał serdecznie dość troszczenia się o ludzi, którzy nawet nie chcieli z nim rozmawiać. Wolno wypuścił powietrze z płuc. - Mówisz o swojej małej instrukcji jak przeprowadzać egzorcyzmy i sprzedać duszę na rozdrożu.

- Mniej więcej.

- Ciekawa lektura.

- Dziękuję. - Głos Winchestera ociekał sarkazmem, kiedy wolno skinął głową, jakby przyjmował komplement. - Jeszcze coś?

- Zgaduję, że teraz powinniśmy ze sobą zerwać. - Cas podniósł wzrok, próbując napotkać spojrzenie Deana, który całkiem skutecznie go unikał i tylko zaprzeczył ruchem głowy. - Mam się spodziewać, że zabijesz całą mają rodzinę i wykąpiesz się w naszej krwi, żeby zachować wieczną młodość?

Pomimo złości, nie potrafił nie ucieszyć się z krótkiego uśmiechu Deana, który niespodziewanie pojawił się na jego ustach, łagodząc nawet jego obojętny ton.

- Nie robię takich rzeczy, Cas.

- I to tyle? Cała reszta pozostaje w strefie "domyśl się"?

- Lepiej by było, gdybyś to zostawił.

- Zrywałem z dużo bardziej błahych powodów. - Z ulgą stwierdził, że jego głos brzmi nawet, jakby był trochę rozbawiony, chociaż miał wrażenie, że bliżej jest mu do płaczu. - Swoją drogą, naprawdę chciałem przelecieć cię na tylnym siedzeniu - dodał, próbując nacieszyć się brzmieniem krótkiego śmiechu Deana, kiedy zamykał drzwi.

***

Drzwi w przedpokoju trzasnęły głośno, przerywając Gabrielowi żywą konwersację z Lucyferem na temat walki o prawa kotów do godnego życia i koniecznych działań ONZ w tym zakresie. Był znudzony na śmierć siedzeniem w jednym miejscu i rutyną spokojnego życia. Gdyby tylko mógł spakowałby plecak i złapał stopa na najbliższej autostradzie, jednak zamiast tego musiał zadowolić się gadaniem do kota i problemami swojego cholernego młodszego brata, który właśnie z długim westchnieniem opadł na sofę, zrzucając przy okazji Lucyfera.
- Humor dopisuje? - rzucił Gabe, sciszając dźwięk w telewizorze.
- Zerwałem z Deanem.
- Chyba on z tobą zerwał. - Wyszczerzył się do Castiela i wciągnął miauczącego z oburzeniem kota na kolana.
- W każdym razie się rozstaliśmy. - Szkoda. Nawet go lubiłem.
- Ja też - mruknął Cas bezbarwnym tonem i zarzucił nogi na, zagracony opakowaniami po pizzy i słodyczach, stolik. - Ty robiłeś pewnie coś bardziej optymistycznego.
- Pewnie. Ty zabierasz wszystkie depresyjne akcje. - Gabriel zaśmiał się cicho, kiedy brat próbował strzelić go poduszką. - Cały dzień wisiałem na telefonie, ale i tak nie ogarnąłem o co chodzi tej cholernej rodzinie.
Castiel lekko się ożywił.
- Balthazar dzwonił?
- Matka i ojciec też.
- Brzmi poważnie.
- Nie panikuj, oni nie potrafią zachowywać się poważnie - westchnął, drapiąc mruczącego Lucyfera za uszami.
- Powiedział Gabriel - Cas prychnął kpiąco i tym razem to on dostał poduszką. - Coś ciekawego?
- Narzekali, Balthazar jak zwykle jest wkurwiony na wszystkich - rzucił Gabe i wyciągał z kieszeni wibrujący telefon, na którego ekranie wyświetlił się numer zastrzeżony. - Swoją drogą na ciebie też, więc jeżeli się stęskniłeś to wreszcie możecie sobie porozmawiać.

***
Jeżeli po tak długiej przerwie ktoś jeszcze chce czytać tę historię to naprawdę Was podziwiam 8) Ten rozdział nie wyszedł szczególnie dobrze, ale musiałam znowu ogarnąć do czego zmierzam z fabułą i uporządkować te kwestie, o których wszyscy pewnie zapomnieli, a które wciąż są ważne i istotne.
Po tych kilku słowach wyjaśnienia witam Was ponownie i życzę miłego czytania.
Enjoy!

Rebel King [destiel] {zakończone}Where stories live. Discover now