Rozdział 18

1.2K 150 24
                                    

Czarny chevrolet Impala cicho pracował na jałowym biegu, kiedy Dean z rozmachem wrzucił na siedzenie pasażera wypchaną po brzegi torbę podróżną i wymamrotał pod nosem wiązankę przekleństw. Odkąd zaczął się pakować czuł jak wzbiera w nim uczucie niepohamowanej furii, nad którą panował tylko dzięki nieustannemu przypominaniu sobie, że wybuch złości nic nie da. Nie sprawi, że będzie mógł zostać z Castielem, albo że chłopak pojedzie z nim, albo że nagle obudzi się w zupełnie normalnym życiu bez despotycznego ojca i prawdziwych potworów siedzących pod łóżkiem. Dlatego zamiast powiedzieć, że wszystko pierdoli posłusznie zebrał swoje rzeczy od czasu do czasu tylko trzaskając trochę za mocno drzwiami i zbywając każdą próbę rozmowy opryskliwym "a co mnie to obchodzi?". Miał wrażenie, że nawet najmniejsza, rzucona mimochodem wzmianka o Casie doprowadzi go na skraj wytrzymałości nerwowej. 

- Dean? - Uniósł głowę i odliczył w myślach do dziesięciu, widząc ojca, który w widoczną determinacją szukał czegoś w bagażniku. - Możesz tu na chwilę podejść? 

- Co chcesz? 

- Ktoś grzebał w samochodzie. 

- Pewnie ja. - Dean wzruszył ramionami, zastanawiając się, czy mógłby zapalić. Pewnie to pasowałoby do jego nowego zachowania obrażonego pięciolatka, które ojciec zdawał się ledwo tolerować, jednak doszedł do wniosku, że woli nie przeginać. - Coś zginęło? 

- Dowiedz się - rzucił John ze zbyt dobrze słyszalną irytacją i odwrócił się napięcie zanim padły jakiekolwiek słowa sprzeciwu. 

Dean przymknął na chwilę oczy i najpewniej pomodliłby się w myślach o cierpliwość, gdyby chociaż przypuszczał, że Boga to interesuje. Zamiast tego wsunął papierosa do ust i bardzo powoli zaczął segregować zawartość bagażnika. Trochę zbyt starannie przejrzał wszystkie strzelby, sprawdzając przy okazji, czy każda jest nabita i dwa razy tyle uwagi poświęcił nożom. Miał ochotę zrobić wszystkim na złość, oczywiście dając dobitnie do zrozumienia, jak bardzo był wkurzony. Tak naprawdę nie znajdował w tym żadnego sensu, ale miał prawo mieć zły humor, kiedy musiał zacząć godzić się z faktem, że już więcej nie zobaczy jedynej, normalnej osoby w swoim życiu, która w dodatku się o niego troszczyła. I chyba jemu też na nim zależało. 

Głęboko zaciągnął się papierosem, próbując na nowo skupić się na swoim zadaniu. Wszystko wydawało się w porządku. Mogło brakować paru pudełek, ale w zasadzie nie wiedział, czy niektórych sam nie zgubił. Niechętnie przyznał, że mógłby to zrobić zwłaszcza, że ostatnio zapomniał pozbyć się cholernej zapalniczki zabranej ze starego grobu. 

Obrócił się gwałtownie, kiedy ktoś klepnął go w plecy. 

- I jak?

- Jeżeli brałeś ze sobą ziemię z cmentarza i sproszkowane kości, to niczego nie brakuje - mruknął bez zainteresowania, próbując jak najszybciej uciec od ojcowskiego ramienia, które skutecznie zagrodziło mu drogę. - No co? 

- Myślisz, że po co byłaby mi ziemia z cmentarza? 

- Skąd mam wiedzieć? 

- Zastanów się nad czymś dla odmiany - sapnął John, odganiając od siebie gęsty dym z palonego tytoniu.

- Nie wiem, duszę mogłeś sprzedać, czy coś - rzucił bez zastanowienia, jednocześnie butem wgniatając w ziemię niedopałek. Chyba zaczynał robić to za każdym razem, kiedy z trudem nad sobą panował; tak samo wyżył się na tamtej cholernej zapalniczce, przez którą później musiał wszystko tłumaczyć Castielowi. A on zadawał mnóstwo głupich pytań. O mumie. I kości kota. I cmentarze. Uśmiechnął się lekko na to wspomnienie. 

- I myślisz, że uznałbym to za świetny pomysł? 

- Pewnie nie. 

- Ale ktoś uznał. 

Rebel King [destiel] {zakończone}Where stories live. Discover now