Podrozdział III

45 8 4
                                    

       Namioty stały w idealnie równym szeregu. Ich poły, regulaminowo zwinięte i upięte, odsłaniały ascetyczne wnętrze - rzędy drewnianych łóżek, pękate sienniki, z których nie wyłaziło najmniejsze źdźbło słomy oraz schludnie ułożone rzeczy osobiste żołnierzy. 

       Onur starał się nie wyglądać na zaskoczonego porządkiem i dyscypliną panującymi w obozie. Przypomniał sobie swoje pospiesznie spakowane kufry i tobołki i zawstydził się własnego niedbalstwa. Ponad wszystko chciał uchodzić za doświadczonego i obytego. Zerkał ukradkiem dookoła, mimo że najchętniej pożerałby wzrokiem karne oddziały podczas porannego przeglądu wojsk. 

       Ojciec przyjmował honory poszczególnych oddziałów — zwiadowców, łuczników, piechoty — z dostojną powściągliwością. Chłopiec starał się go naśladować, choć trudno było mu ukryć podniecenie i ekscytację. Potrafił rozróżnić stopnie wojskowe i ich oznaczenia na mundurach dowódców oraz ocenić uzbrojenie poszczególnych kompanii, ich przydatność bojową. Wiedział również, że żołnierzom — szczególnie podczas uroczystych ceremonii — towarzyszą muzycy — trębacze i dobosze, ale co innego usłyszeć o tym od nauczyciela, a co innego wreszcie zobaczyć na własne oczy. W piersi coś dziwnie mu drgało w takt wygrywany przez postawnych filidów. Cieszył się, że nie musi się odzywać, gdyż głos najpewniej zdradziłyby wzruszenie, jakie go opanowało.

       Przeczesywał wzrokiem szeregi zwiadowców nie tylko po to, by podziwiać ich silne, zastygłe w postawie zasadniczej ciała oraz lekko drgające na wietrze opierzone skrzydła, ale by wyłowić spośród ostrych rysów harpii delikatną twarz niewidzianej od trzech lat siostry. Kilkukrotnie wydało mu się, że dostrzega coś znajomego w strzelistych postaciach, ale im bardziej się skupiał na podobieństwach do mglistego obrazu wiotkiej i dziewczęcej nastolatki, który mu pozostał z wspólnego dzieciństwa, tym nabierał większych wątpliwości, czy pamięć nie płata mu figla. 

       Gdy oddano ostatnie honory, Onur wlepił wzrok w ziemię, wyczekując chwili aż ojciec uda się wraz z dowódcami do namiotu narad. Na razie musiał słuchać, jak wypowiada się z uznaniem o służbie żołnierzy i gospodarności dowodzących, a ci aż kraśnieją z zadowolenia. Nikt nie zwracał na chłopca większej uwagi. Z jednej strony pragnął uciec i zagłębić się między namioty, by podglądać uwijających się harpiów, a z drugiej chciał, by jego obecność była dorosłym niezbędna. 

       Wreszcie zagrała trąbka i dano sygnał do rozejścia się. Grupa generałów z ojcem na czele ruszyła spokojnym krokiem w stronę największego i najbardziej okazałego namiotu. Dotąd nienagannie sformowane szyki rozsypały się i plac wybuchł gwarem śmiechów i krzyków. 

       Onur nie zdążył dołączyć do ogólnej wesołości, gdy nagły rozkaz ojca osadził go w miejscu:

       — Zabierz siostrę!

      Nie wiadomo jak spomiędzy umundurowanych nóg wyłoniła się jasna głowa okryta wielkim wiankiem polnych kwiatów. Zielone oczy spojrzały z nadzieją na brata, czekając na jego przyzwolenie. Onurowi nie w smak była opieka nad ciekawską, pałętającą się wokół niego kilkuletnią siostrą — na dodatek druidką, która przystawała przy każdym kwiatku i krzaczku. Nie śmiał jednak sprzeciwić się wyraźnemu poleceniu rodzica. 

       — Chodź! — Kiwnął głową, by się pospieszyła. 

      Dziewczynka podbiegła i chwyciła go za rękę. Zrezygnowany pomaszerował przed siebie. Z ostatnich listów Furii wiedział, że awansowała z młodzików do oddziału zwiadowczego i zdarza się jej dołączać do patroli i obejmować warty. Musiał odnaleźć tę część obozu, w której stacjonowali zwiadowcy. Nie było to trudne. Każdy namiot miał naszyte barwy poszczególnych formacji, a pogrupowane były w tradycyjny dla czarownej sztuki wojennej sposób — w centrum Strażnicy, potem oddziały sanitarne i łącznościowe złożone głównie z nielicznych w innych wojskach filidów i druidów, a w zewnętrznych czworobokach piechota, łucznicy i zwiad. 

Wojna Trzech RasWhere stories live. Discover now