Rozdział 3

381 51 86
                                    

        Słońce przebijające się przez chmury oświetlało taflę jeziora, która wyglądała jak płynne złoto

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

        Słońce przebijające się przez chmury oświetlało taflę jeziora, która wyglądała jak płynne złoto. Słowik nachyliła się, by zanurzyć dłoń, ale coś ją powstrzymało. Woda wydała jej się nagle nienaturalnie nieruchoma i gęsta. Ogarnęło ją dziwne przeczucie, że coś czai się pod powierzchnią i ją obserwuje. Niespodziewanie w lesie rozległ się hałas i zobaczyła podrywające się do lotu ptaki. Złudzenie zagrożenia prysło, ale dziewczyna cofnęła rękę i rozejrzała się. Jezioro wyglądało znów jak zwykłe jezioro. Otrząsnęła się i wróciła do konia. Markiza przywitała ją parsknięciem. Słowik uciszyła konia, kładąc mu rękę na chrapach.

        — Chodźmy sprawdzić, co to było. — Ruszyła przez las ostrożnie i czujnie, ale bez lęku. Była wyszkolonym żołnierzem, a blisko sanatorium nie spodziewała się niebezpieczeństwa.

        Powoli obdarte z liści drzewa zaczęły ustępować wiecznie zielonemu iglastemu zagajnikowi. Poszycie było tu gęstsze niż w gołym zimowym lesie liściastym, a ściółka pełna igliwia tłumiła kroki. Koń coraz trudniej przedzierał się pomiędzy gałęziami. Nie mogła podejść z nim bliżej. Zahaczyła uzdę o konar i miała iść dalej, gdy nagły hałas zmusił ją do zatrzymania. Przykucnęła i wsłuchała się w dolatujące ją dźwięki. Po chwili rozpoznała głosy należące do dwóch mężczyzn w doskonałych humorach. Jeden rechotał na całe gardło, słów drugiego nie mogła zrozumieć z powodu dzielącej ich odległości. Z tego co widziała ze swojej kryjówki, wędrowcy poruszali się konno, lecz nie mieli żadnej broni.

        Nie zastanawiając się nad tym, co robi, przedarła się przez odgradzające ją od rozmówców krzewy i wyszła z lasu na ścieżkę, którą jechali nieznajomi. Spostrzegłszy ją, zatrzymali się i zaczęli przyglądać z ciekawością.

       Słowik zauważyła, że byli w podobnym wieku, odziani w grube zimowe płaszcze okrywające ich i ich konie. Zaskoczyło ją jak porządnie i dostatnie się prezentowali. Nowe rzeczy z przydziału dostawali tylko żołnierze, reszta musiała sobie jakoś radzić. Konie również były zadbane. Mężczyźni nie mieli na sobie żadnych oznaczeń świadczących o przynależności do którejś z znanych Słowik formacji wojskowych, ale nie wyglądali też na włóczęgów, którzy wałęsali się czasami po drogach.

      — Kim jesteście i co tu robicie? — zawołała nim przypomniała sobie, że nie ma munduru ani prerogatyw, które uprawniałyby ją do przepytywania nieznajomych.

      Nie odpowiedzieli. Pierwszy, ciemnowłosy, uśmiechnął się i szepnął coś do drugiego, który zareagował oburzonym parsknięciem, ale nie odrywał wzroku od dziewczyny. Kapitan zadrżała pod przenikliwym spojrzeniem lodowatych niebieskich oczu. Czuła, że badają ją i oceniają tak samo, jak ona wcześniej ich. Pierwszy znów spojrzał na Słowik, a potem niespodziewanie mrugnął do niej i gwizdnął przeciągle.

       Zupełnie bez uprzedzenia ogromna gałąź wielkiej sosny, pod którą stali mężczyźni, urwała się z trzaskiem i runęła w dół. Ciemnowłosy, wciąż zadowolony, spiął konia i zgrabnie uskoczył. Drugi nieznajomy zajęty wpatrywaniem się w kapitan, oberwał solidnie w głowę. Jego koń stanął dęba, zrzucił jeźdźca i ruszył galopem przed siebie. Pierwszy z mężczyzn popędził błyskawicznie za nim, mijając w pędzie Słowik. Zdążyła jedynie zauważyć jego równe, białe zęby wyszczerzone w uśmiechu. Sprawiał wrażenie, jakby świetnie się bawił. W ułamku sekundy zniknął z oczu w pogoni za spłoszonym koniem.

Wojna Trzech RasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz