Rozdział 9

205 29 26
                                    

       Słowik siedziała na zwalonym pniu i pieszczotliwie gładziła klingę wysłużoną ostrzałką

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

       Słowik siedziała na zwalonym pniu i pieszczotliwie gładziła klingę wysłużoną ostrzałką. Co jakiś czas zerkała na Markizę rozgarniającą kopytem śnieg. Wiedziała, że czujne zwierzę ostrzeże ją o zbliżającym się towarzystwie szybciej niż ona sama je zauważy. Konie Wywiadowców nie były zwykłymi zwierzętami. Gdy od bezpiecznej granicy dzielą setki kilometrów, a hordy nieprzyjaciół depczą po piętach, to właśnie koń jest największą szansą i najskuteczniejszą obroną. Dlatego żołnierze nie tylko dbali o nie, ale również obdarzali szacunkiem i przyjaźnią, aż stały się oczami, uszami i nosami oddziału.

        Wydarzenia poprzedniego dnia wciąż wydawały się Słowik nierealne i trudne do zrozumienia. Porywczy strażnik pokonał ją z łatwością i choć szukała dla siebie usprawiedliwień, nie była pewna, czy w pełni sił też by mu nie uległa. Emocje związane z porażką i chęć odegrania nie potrafiły przysłonić dominującego poczucia bezsilności, z którego stałej obecności nie zdawała sobie sprawy. Uświadomiła sobie, że lodowaty chłód wypełniający jej płuca i nieznana dotąd paraliżująca nerwowość wiązała się z bezradnością i czymś na kształt... lęku? Kilka tygodni temu została ranna, bo przeciwnik ją zaskoczył, a zadane obrażenie uczyniło niezdolną do obrony. Nigdy wcześniej nie była tak blisko śmierci. Fakt, że nadal żyła, zawdzięczała jedynie obecności współtowarzyszy.

       Wczoraj zaufała swoim umiejętnościom i wyszkoleniu i te znów zawiodły. Onur bez trudu mógł ją skrzywdzić. Porzucone, zakrwawione ciało mogłoby długo leżeć w śniegu, nim ktoś by je odnalazł. Wzdrygnęła się. Przyjechała na polanę w konkretnym celu – nauczyć się jak nigdy więcej nie czuć takiej niemocy. Lekarstwem miało być poprawienie zdolności bojowych. Jeśli będzie wystarczająco silna i skuteczna, już nic nigdy jej nie zagrozi.

        Ta dziwna desperacja odsunęła myśli o oddziale i niechęci do sanatorium. Słowik znów była skupiona na celu. Posunęła się nawet do tego, że sama opowiedziała Crosby'emu o łomocie, jaki spuścił jej strażnik i poprosiła o dzień wolny od zajęć, by ćwiczyć szermierkę i strzelanie z łuku. Nie spodziewała, że dyrektor tak łatwo przystanie na jej prośbę. Zaraz po śniadaniu uciekła w najodleglejszy koniec parku, gdzie najpierw rozgrzała się, porozciągała, przeklinając swoją słabą formę, a potem przeprowadziła na sobie intensywny trening szermierczy.

        Niecierpliwiła się coraz bardziej, czekając na mrozie. Coś dziwnie i niepokojąco ściskało ją w żołądku. Wolała nie dociekać powodów swojego zdenerwowania. Markiza uniosła głowę i zastrzygła uszami. Słowik wygładziła poły płaszcza, strzepnęła śnieg ze spodni i potrząsnęła ramionami, starając się rozluźnić. Nagle zza drzew, od strony drogi doleciał ją odgłos śmiechu i brzdęki gitary. Supeł w jej brzuchu zacisnął się jeszcze bardziej, a gardło momentalnie wyschło, przez co z trudem przełknęła ślinę. Rozejrzała się wokół siebie, sprawdzając, czy wygląda naturalnie.

        — Witajcie! — krzyknęła na widok jeźdźców i nieporadnie machnęła ręką. W myślach nakazała sobie opanowanie.

        Onur zatrzymał się gwałtownie, a na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Chyba nie spodziewał się, że Martha dotrzyma obietnicy i przyjedzie. Słowik sama dziwiła się, że mimo wszystko dalej dąży do spotkania. Zdrowszą reakcją byłaby ucieczka, ale wtedy na zawsze pozostałoby z nią poczucie zagrożenia i niedokończonej sprawy. Wmawiała sobie, że będzie mogła odpuścić, gdy tylko mu dorówna lub przewyższy.

Wojna Trzech RasWhere stories live. Discover now