Słowik miała za sobą pierwszą od dawna spokojniejszą noc. Zwykły natłok przygnębiających wizji i ponurych wspomnień przysłonili tak odmienni od siebie i od niej bracia. Wysiłek fizyczny, mroźne powietrze, salonowa pogawędka i chwilowa anonimowość sprawiły jej przyjemność. Po raz pierwszy przychylnie i ze zrozumieniem spojrzała na innych kuracjuszy i ich niezbyt entuzjastyczne podejście do powrotu na front.
Po sesji terapeutycznej i dawce ćwiczeń mających rozluźnić spięte mięśnie uciekła do stajni, by znów zażyć swojej wersji kuracji. Markiza powitała ją radosnym rżeniem.
— Spójrz, zapowiada się piękny dzień! Co powiesz na kolejną wyprawę nad jezioro? Może dziś uda nam się objechać całe? — powiedziała pogodnie.
Zapięła swój ciemnoniebieski płaszcz i dosiadła konia. W sanatorium nie wolno jej było nosić munduru. Wszyscy mieli wyglądać zwyczajnie i dystansować się od tego, co ich spotkało, a mundur mógł przywoływać bojowe cierpienia i potęgować traumę. Nie było dystynkcji, formalizmu. Przykazano jej, by myślała o pobycie w sanatorium jak o urlopie, mimo że zupełnie inaczej wyobrażała sobie odpoczynek. Na dodatek cała ta koncepcja smakowała samookłamywaniem. Może w jej przypadku jeszcze mogła przynieść jakiś rezultat — podtrzymywała pozór tymczasowości. Ale jaki był sens w przekonywaniu pozostałych pacjentów, że rzekomy „urlop" był tylko na chwilę? Czy oswajanie się z nieuniknionym miało uczynić ich na powrót użytecznymi?
Zapach stajni, miarowe kołysanie w takt końskiego kroku, dźwięki lasu i samotność powoli wygładzały jej myśli. Oddech się wyrównywał. Ciało łapało rytm jazdy. Zdenerwowanie zdmuchiwał lekki wiatr błądzący między nagimi drzewami.
Wyjeżdżając przez bramę pałacu, Słowik pomyślała o dwóch braciach, których spotkała poprzedniego dnia. Uśmiechnęła się na wspomnienie kpin Vincenta i zakłopotania Onura. Dawno nie czuła się tak normalnie, choć to nie była jej normalność. Co by zobaczyła, gdyby spojrzała na wczorajszą scenę oczami Słowik? Blade dziewczę i dwóch żartujących z nią mężczyzn? Nie siebie, Marthę. Dlaczego w ogóle przedstawiła się jako Martha? Od prawie dziesięciu lat nie używała swojego prawdziwego imienia. "Słowik" był tylko pseudonimem, który przyjęła na początku walk. Pozwalał jej robić to, co robiła i nie identyfikować swoich wojskowych działań z dziewczyną, którą była wcześniej. Zabijała Słowik, nie Martha. I w tamtym momencie wolała być znów być Marthą. Choć imię to kojarzyło się jej z dzieckiem, którym była dawno temu, przed powstaniem Wywiadowców. Zdawała sobie sprawę z tego, że się zmieniła, że wszyscy, nawet West, który już wcześniej miał doświadczenie bojowe, się zmienili. Stali się żołnierzami. Wywiadowcami. Lotnymi obrońcami granic. Ptakami.
Dziesięć lat temu, gdy wojna przeszła w obecną fazę, Słowik zgłosiła się do armii. Początkowo nie brano poważnie ani jej, ani jej pomysłów, ale okazało się, że były odpowiedzią na pojawiające się w wojsku problemy. Brak ludzi, broni, paliwa, pojazdów oraz informacji o przeciwniku, spowodował, że przychylniej spojrzano na forsowane przez nią propozycje. Przydzielono jej do pomocy, a raczej nadzoru, młodego majora z dużym doświadczeniem. Jak każdy zawodowy żołnierz podszedł do jej entuzjazmu ze sceptycyzmem, ale potrafiła kupić jego lojalność i zaangażowanie własnym poświęceniem, bezkompromisowością i poczuciem misji. Słowik, Raróg, a wkrótce i inni, zostali pierwszym dowódcami Ptasiego Wywiadu — łowców, szpiegów i wojowników. Utworzono małe, ruchliwe i szybkie oddziały, które poruszały się błyskawicznie, cicho i dużo sprawniej po terenie pozbawionym utwardzonych dróg, naszpikowanym trudnymi do pokonania przez regularne wojsko naturalnymi przeszkodami.
YOU ARE READING
Wojna Trzech Ras
FantasyŚwiat, jaki wszyscy znamy, przestał istnieć za sprawą rasy, która dotąd żyła w ukryciu. W trwającej od lat wojnie nastał pat i ani jedna, ani druga strona nie potrafi zdobyć przewagi na froncie. Gdy na scenie pojawia się trzeci gracz, rodzi się szan...