Rozdział 6

225 35 20
                                    

        Słowik wjechała na teren parku

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

        Słowik wjechała na teren parku. Cały czas była rozdrażniona. Nawet czynności związane z oporządzeniem Markizy nie ostudziły jej rozognionych myśli. Tak bardzo chciała znaleźć ukojenie i choć odrobinę oderwać się od sanatorium, a wpadła w jeszcze większą plątaninę emocji – do wcześniejszej nerwowości dołączyła złość i uraza.

       Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Zacisnęła pięści, by nie widzieć ich drżenia. Znów uświadomiła sobie ograniczenia sanatorium. Wyczuła otaczające ją mury, jakby niewidoczne ściany zbliżały się do niej, odgradzając od wolności i zapomnienia. Wbiegła po schodach i raptownie się zatrzymała. Przed wejściem stał dyrektor Crosby.

         — Dzień dobry! — powiedział uprzejmie, przypatrując się jej znad zsuniętych na czubek nosa okularów. Badawcze spojrzenie przesunęło się po całej jej postaci, ale czy mogło ją przejrzeć? W normalnych okolicznościach wrodzony sceptycyzm nie pozwoliłby, by na widok tego lekarza ogarnął ją niepokój, ale teraz czuła jakiś irracjonalny respekt – jakby dyrektor mógł przeniknąć wszystkie warstwy, w które przez lata się obudowywała. Przełknęła zbierającą się w ustach ślinę, myśląc jak uciec przed dociekliwością Crosby'ego. Nie miała ochoty na kolejną wiwisekcję i analizę jej postępowania, nie po tym, jak tak brutalnie zrobił to Onur.

       — Dzień dobry — odpowiedziała siląc się na spokój, ale zdradziecka złość przebijała na wierzch w tonie jej głosu, w ściągniętych ustach, spiętej sylwetce. Wiedziała, że te sygnały nie umkną dyrektorowi.

        — A ja myślałem, że przejażdżki poprawią ci nastrój, a nie go pogorszą. Może to był zły pomysł? — skomentował, unosząc brwi.

       — Ależ skąd!

       — Porozmawiajmy! — zachęcił.

       — Dyrektorze... — zaczęła ostrzegawczo — nie jestem w nastroju.

       Crosby roześmiał się.

        — Przecież chodzi nam szczególnie o twój nastrój, zapraszam do siebie.

      Dziewczyna zacisnęła usta, zastanawiając się nad sensem kolejnych protestów. Po chwili jednak zrezygnowała i podążyła za dyrektorem. Wchodząc do gabinetu, rozejrzała się ciekawie. Wszędzie było pełno książek, w kominku palił się ogień.

       — Napijesz się kawy? Takiej prawdziwej? — zapytał, otwierając blaszaną pogiętą puszkę. Zaciągnął się uwięzionym w niej zapachem i mruknął trochę rozczarowany. — No, może trochę zwietrzałej. Ale na pewno lepszej od tej lury, którą podajemy do śniadania.

       — Nigdy nie piłam takiej prawdziwej kawy — odpowiedziała i wsunęła dłonie między siedzisko krzesła a siebie. Gdy nie widziała ich drżenia, czuła się pewniej. Prawie jakby nad sobą panowała.

        — A ja mam swoje żelazne zasoby i naruszę je dla ciebie, jeśli mi powiesz, co cię tak rozwścieczyło.

       — Nic specjalnego — wyrzuciła z siebie szybko.

Wojna Trzech RasWhere stories live. Discover now