Podrozdział IV

27 6 2
                                    

        Onur znowu się nudził. Brodził w płytkiej wodzie, próbując unieść palcami stóp kolorowe kamienie wyściełające dno. Elatha chciała, by wyszukiwał je wciąż od nowa, gdy po wyschnięciu traciły intensywne barwy. Mimo że tłumaczył jej, że to zwykłe rzeczne kamienie, dziewczynka w każdym doszukiwała się rubinów, szmaragdów i szafirów.

       Podrapał się po pogryzionej przez komary dłoni. Tego dnia było wyjątkowo gorąco. Choć słońce jeszcze nie osiągnęło najwyższego punktu na niebie, świat zdążył już nasycić się jego żarem i powietrze oblepiało skórę niczym wilgotna swędząca gaza.

       W dni takie jak ten zdejmował koszulę i buty. W podwiniętych do kolan spodniach, z opalonymi ramionami, na których odznaczały się węzły pierwszych, już nie chłopięcych mięśni, włosami spłowiałymi od ciągłego przebywania na słońcu i piegami na nosie, z którego znów schodziła mu skóra, wyglądał tak krzepko, młodzieńczo i zawadiacko, że przyciągał spojrzenia młodzieży z pobliskiej wioski. Jednak nikt nie ośmielił się przełamać dystansu, jaki tworzyła wokół chłopaka jego ranga.

       Odkąd przyszedł nad rzekę, jego wzrok nieodmiennie kierował się ku murowanemu z białego kamienia budynkowi młyna. Koło unieruchomione przez młynarza skrzypiało cicho, próbując wyrwać się hamującym go zastawom i swobodnie przelewać napierającą na nie błyszczącą toń. Mimo wczesnej pory we wszystkich gospodarstwach było rojno i głośno, tylko przy młynie panowała senna, leniwa cisza.

        Onur czekał aż firanki na parterze odsuną się, okiennice uchylą i ogorzała, rosła dłoń uzbrojona w cynową konewkę podleje wściekle czerwone pelargonie – był to sygnał, że młynarz już niedługo zacznie pracę, zapominając o całym świecie.

       Przysiadł na kamieniu plecami do młyna, tracąc zainteresowanie tym, co się za nim dzieje. Nie chciał, by wzięto go za natręta, pomyślano, że się naprzykrza. Codziennie bił się z myślami, zerkając ukradkiem na mijanych wieśniaków, czy nie śmieją się za jego plecami.

       Usłyszał gromkie pozdrowienie, a potem szybki tupot stóp po piasku.

      – Już myślałam, że nigdy sobie nie pójdzie!

      Onur uśmiechnął się do wysokiej, smukłej dziewczyny o popielatych włosach i szarych oczach. Cała wydawała się przykurzona i zaśniedziała jak ilustracja wydarta z bardzo starej książki. Dlatego przysłano ją na wakacje do wuja, który w słynącej z powietrza, jedzenia i czarownej atmosfery dolinie mielił zboże w jednym z królewskich młynów. Oboje podobnie wyobcowani, po tygodniach krążenia wokół siebie i spoglądania nad taflą wody, wreszcie nawiązali znajomość, która przyprawiała Onura o szybsze bicie serca, potliwość i zupełnie niepasujące do niego splątanie. Momentami czuł, że zależy mu na zrobieniu wrażenia, a w innym, że zupełnie go to wszystko nie obchodzi. Skrajne zblazowanie walczyło w nim o lepsze z gorączkowym napięciem.

      Kilka tygodni wcześniej jego ojciec wyjechał do druidzkiej wioski, w której wydarzyło się coś złego. Stanowczo odmówił zabrania syna, choć ten bardzo chciał wiedzieć, co takiego przytrafiło się druidom, ale - mimo że wciąż przypominano mu o obowiązkach i powinnościach - nie dopuszczano do większości spraw. Onur rozumiał, że nie od razu stanie się swoim ojcem, władcą, ale jednak nie był już dzieckiem.

      – Może dzisiaj wybierzemy się na wzgórza za brzozowym laskiem? – spytała, nachylając się nad brzegiem i sprawdzając ręką temperaturę wody. – Przypominają mi wrzosowiska w Alfheim. Choć tam bywa tak mglisto, że nie wiadomo, gdzie kończy się grunt, a zaczyna niebo. Łatwo się zgubić. Byłeś tam kiedyś? To nie stamtąd pochodzi twoja siostra?

       Onur pokręcił głową i mruknął, że na pewno kiedyś tam pojedzie. Tak wyglądała ich cała znajomość – ona opowiadała mu o świecie, a on mówił, że nie wie, nie był, nie zna. Miał nad nią tylko jedną przewagę – doświadczenie w tym, co robili, gdy młynarz znikał z pola widzenia, upał trochę odpuszczał i udawało im się znaleźć miejsce, w którym na pewno nikt nie mógł ich nakryć. Pozwalało mu to przetrwać upokorzenia i przysłuchiwać się jej opowieściom, nie reagując, jakby ta znajomość nie robiła na nim wrażenia ani o nią nie zabiegał.

     – Za gorąco, by wspinać się na wzgórza – odpowiedział. – Poszukajmy lepiej cienia.

       Dziewczyna nabrała wodę w dłonie i przeczesała wilgotnymi palcami włosy. Kropelki osiadły na kosmykach i spłynęły po skroniach i policzkach aż na szyję i dekolt. Onur śledził ich wędrówkę, dając się uwieść pociągającemu, leniwemu wdziękowi jej ruchów.

      – Chyba spaliliśmy już wszystkie chłodne kryjówki – rzuciła, oglądajac swoje odbicie w lustrze wody. Gdy chłopak nie odpowiedział, gwałtownie odwróciła twarz, a Onur uciekł wzrokiem, speszony i zły, że przyłapano go na wpatrywaniu się w ukazujące się w rozcięciu koszuli piersi. Ucieszył się, że jest na tyle opalony dzięki przebywaniu na świeżym powietrzu wśród skał i drzew, że rumieniec wstydu nie był widoczny.

      – We młynie jest chłodno... – zaczęła. Onur szukał śladu drwiny w jej głosie i spojrzeniu, ale go nie znalazł. Nie chciał chować się w domu jej wuja. Nie nadawał się na to, co miał nadzieję wkrótce – może dziś – się wydarzy. Złapał ją za rękę i wciągnął za skały. Oparci o ciepły, chropowaty wapień uśmiechali się do siebie konspiracyjnie. Pragnął, by tym razem to ona go pocałowała. Trochę dlatego, że chciał się upewnić, iż ona ma podobne plany, ale też po prostu miał na to ogromną ochotę.

      Dziewczyna skinęła przyzwalająco głową, ale gdy Onur się nie poruszył, przylgnęła do niego. Usta miała ciepłe, lekko spierzchnięte, ale miękkie i zawsze układające się w półuśmiech. Zawsze przymykała powieki, ale dzisiaj zajrzał jej w oczy, w których znalazł filuterne porozumienie. I choć ogarnął go na chwilę nie do końca uchwytny lekki smutek na myśl, że jutro wstanie jako zupełnie inny człowiek niż dzisiaj, poczuł ekscytację. Tych dwóch Onurów będzie dzielić przepaść. W jego wieku chłopcy dzielili się na tych, którzy mieli to za sobą i na tych, którzy jeszcze tego nie robili. A on miał właśnie przekroczyć tę granicę.

     – Możemy pójść do zamku. Znam przejście, którego nikt nie używa...

Wojna Trzech RasWhere stories live. Discover now