6. Bal maskowy

2.4K 50 0
                                    

Pov. Mery

Minęły dwa tygodnie. Dwa piękne, jednocześnie bolesne tygodnie. Siedziałam cały czas w pokoju próbując wyzbyć się z mojej duszy dziwnego uczucia niepokoju. Dziś był bal maskowy, z okazji sześćdziesiątych piątych urodzin wujka Marco. Oczywiście sam nie wymyślił tego balu, to raczej szło za inicjatywą jego żony, Beatrice.

Zawsze ją lubiłam. Ona jedyna umiała dostrzec że jest mi smutno, a uśmiech na twarzy jest tylko do ozdoby. Wtedy często ze mną rozmawiała na moim łóżku z Kubiakiem gorącej herbaty lub słodkiego kakao z piankami i bitą śmietaną. Była dla mnie jak przyjaciółka, powierniczka i bratnia dusza....

Podobno wiele w życiu przeszła. Przez wyśmiewanie przez społeczeństwo za swoją inność, po wyrzucenie z domu przez ojca i kończąc na codzienności bezdomnej. Dopiero Marco, który dostrzegł ją w restauracji jako kelnerkę i sprzątaczkę w jednym, wyciągnął do niej pomocną dłoń pokazując swój świat, dając jej miłość którą przyjęła oddając swoją. Opowiadała że to dzięki niemu jest teraz bardziej twarda, towarzyska, uśmiechniętą i po prostu szczęśliwa.

Veronica czy Alex, nie dadzą mi takich rad jak ona. Ma jakieś doświadczenie w tym całym bagnie sprzecznych uczuć i gwałtownych emocji. Tylko ona wiedziała o Nathaniel'u. Nie powiedziała mi co mam robić, ale dała radę bym poczekała i była ostrożna. Jeśli będzie w jakiś sposób agresywny czy nachalny do mnie, mam się usnąć i powiedzieć wszystko tacie, a on już to załatwi.

Po tym wspomnieniu tej trudnej jak dla mnie rozmowy z lekkim uśmiechem zaczęłam się przygotowywać.

Moja sukienka była w kolorze mocnego czerwieniu, z złotym gorsetem i rozkloszowanym dołem. Ładnie falowała gdy się obkręcałam. Nie ma dużego dekoltu, zakrywa wszystko co ma zakrywać, uwydatniając przez koronkowy gorset moje piersi. Za to moja maska była czarna z fikuśnym, złotym zdobieniem. Na szczęście jest na gumce, więc nie będę musiała jej trzymać przez cały wieczór.

Ubrana, wyszłam z pokoju. W salonie kręciła się mama, szukając drugiego buta. Tata rozmawiał z kimś przez telefonie z poważną miną, co jakiś czas kiwał głową. Za to Alex odziany w czarny garnitur z złotym krawatem przeglądał zawartość sowiego telefonu, znudzony opierając się o ścianę.

Moje balerinki uderzały delikatnie o panele z których były zrobione schody, wydając z siebie ciche stuknięcia. Skutecznie zwróciło to uwagę przebywających w salonie. Mama gdy tylko mnie zauważyła uśmiechnęła się promiennie i założyła drugą szpilkę. Nie wiem jak ona nie zabije się na tych sztudłach, to sama ma Veronica.  Obie lubiły te wysokie, bolesne i śmiercionośne buty.

- Pięknie wyglądasz. - pochwaliła z czułością. Uśmiechnęłam się delikatnie i podziękowałam. - Jak ja mam śliczną córeczkę. - podbiegła do mnie i przytuliła, przyciskając mój policzek do swojej piersi.

- Mamo, też cię kocham ale nie uważasz że jestem trochę za stara? - mruknełam, gdy musiałam się do niej lekko schylić. Pozycja była dość nie wygodna.

- Victoria, puść że Mery. - mruknął tatek, ostatni raz kiwając głową do telefonu i rozłączając się. - Veronica jak zawsze ostatnia. - wyszeptał do siebie, lustrując mój ubiór swoim przenikliwym wzrokiem. - Córcia, pięknie wyglądasz ale nie chcę posyłać każdemu kto spojrzy w nieodpowiedni sposób na ciebie groźnego spojrzenia. Przebierzesz się? - zapytał z poważnym wyrazem twarzy i czystym błaganiem w oczach.

- Vincent! - warkneła mama, posyłając mu gromy z oczu.

- Tato, nikt nie każe ci tego robić. - wzruszyłam ramionami z sztucznym uśmiechem. - Doskonale oboje wiemy że i tak będziesz to robić, nawet jeśli ubiorę się w worek od ziemniaków.

Piękny kłopotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz