12. Początek

1.6K 47 10
                                    

It's My Birthday!

4/4 maraton!

Na dole notka, więc przeczytajcie!

________________________

Pov. Nathaniel

Wyrzucając resztę papierosa z którego nie zostało za wiele, wszedłem do ogromnego, czarnego z zewnątrz budynku. W środku też nie wyglądał za sympatycznie.

Z ścian schodziła już bordowa i biała farba, wszędzie było pełno kurzu, a na podłodze walało się dużo odłamków szkła pomazany krwią, który nieprzyjemnie chrupał pod butami.

Wszedłem do środka z uniesioną wysoko głową, jak na mój nietypowy zawód przystało, oraz z kamienną minę jaką nauczyłem się tu grać. Nie ważne jak bardzo byłoby coś obrzydliwe, złe czy ochydne ja tego na twarzy nie pokarze. W sumie tak jak większość teraz w dużym, przestrzennym pokoju, coś na wzór salonu ale mniej przyjemnego.

Siedziało tu już całe towarzystwo, nie znałem nikogo lub znać nie chciałem. Chłopacy okupowali cztery kanapy, niektórzy też siedzieli na podłodze czy stołkach przyniesionych z innych pomieszczeń.

Było całkowicie ciemno, więc po omacku znalazłem wolne miejsce przy ścianie, tak abym mógł się swobodnie oprzeć. Dopiero teraz poczułem silny zapach stęchlizny, wymieszany z potem, alkoholem i tanimi fajkami. Nigdy nie lubiłem tych spotkań i raczej nigdy nie polubię.

Na środek wyszedł jeden z ludzi po moim fachu i zaczął rozdawać czarne, ozdobione jakimiś wzorkami karty. Jeśli twoją kartą jest czarny trefl lub czerwone serce, dostajesz swoją działkę, jeśli zaś masz czarnego pika albo karo nie dość że nic nie dostajesz to musisz rozprowadzić w określonym czasie daną liczbę narkotyków. Zależy zazwyczaj od losu.

A czemu jestem w tym całym gównie?

Jako smark spróbowałem raz tego białego świństwa. Ten jedne raz, zmienił się w dwa, potem trzy, cztery, pięć.... Umiałem wciągnąć tyle by być cały tydzień na pieprzonym haju. Oczywiście jak każdy wie, narkotyki kosztują w pizdu pieniędzy, których mi zaczęło brakować.

Zdesperowany, uzależniony i bliski śmierci z zimna, zapukałem w niewłaściwe drzwi. Drzwi do tego świata, w którym nikt nie powinien się znaleć. Przynajmniej nie w tej gorszej części tego całego syfu. Ja takiego szczęścia nie miałem.

Szef, który zgodził się udzielić mi pomocy, zaproponował mi bym za jedną działkę dowolnego narkotyki pracował z nim. Zgodziłem się bez żadnych skrupułów. Rozprowadzałem  narkotyki już jako niespełny  szesnastolatek.

Dostawałem to czego chciałem i byłem zadowolony. W szkole też niepróżnowałem. Byłem szkolnym dilerem przez co często nie było mnie na lekcjach. Opuściłem się w nauce, a byłem niezłym kujonkiem. W pewnym momencie roku szkolnego po prostu mnie wywalili z szkoły i jakoś nie było mi szkoda.

U szefa zatrudniłem się na cały etat, dostawałem więcej białego proszku tak bardzo uzależniającego. Nieco opamiętałem się gdy pierwszy raz trafiłem do szpitala przez przedawkowanie. Brałem mniej, chciałem się uwolnić od szefa, ale jak się okazało do teraz nie było to takie proste i przyjemne.

Tego dnia gdy poznałem Mery Russo na imprezie, gdy postanowiłem odprowadzić ją do domu też miałem wziąć działkę i przy okazji odwalić moją pracę. Już wtedy wiedziałem kim była, więc by trochę się o niej dowiedzieć śledziłem ją tego wieczoru.

Była nieśmiała. Nie odnajdywała się w tym towarzystwie, imprezach i nocnym życiu. Jej niewinność była tak cholernie słodka, że na samą myśl miałeś cukrzycę. Niby takie nic, ale przyciągała wzrok nie jednego pana w domu. Mój też.

Piękny kłopotWhere stories live. Discover now