29. Witajcie

1.1K 36 2
                                    

Pov. Mery

Po czterech godzinach dotarliśmy na stary opuszczony magazyn. Bo jakże by inaczej. Nie było nic innego tylko ta wielka puszka metalu, szczere pole i my, po środku tego wszystkiego.

Zatrzymaliśmy się niedaleko kawałek od wielkiego budynku, Alex sprawdził jeszcze raz współrzędne, ale zgadzały się. Kiwnął głową.

Zanim wyszliśmy, założyliśmy rękawiczki. Alex z pierwszej torby wyjął po dwa małe pistolety dla każdego, jeden karabin i kilka sztyletów do butów. Veronica dodatkowa założyła na ręce kastety, zasłaniając czarną rękawiczką.

Ja zaczęłam rozkładać tylnie siedzenia, wyjęłam moją prowizoryczną apteczkę, rozładowując ją. Ciocia Beatrice rzuciła w moją stronę słuchawkę bezprzewodową, by  swobodnie porozumiewać się między sobą.

Nate dojechał chwilę później. Również przyjął od mojego brata broń i sztylety, które bardzo dobrze schował pod ubraniem. Ale gdy cała czwórka ruszyła, mężczyzna nawet nie drgnął. Uniosłam pytająco brew.

- Nie idziesz z nimi? - zapytałam, nastrajając radio.

- Nie, zostaje z tobą. - odpowiedział spokojnie, wsiadając do przodu, obok mnie.

- Dlaczego?

- Bo zostaje z tobą. - warknął. I na tym zakończyła się nasza pogawędka w czasie odsieczy.

Słyszałam w słuchawce szmery i to jak każdy wydaje sobie polecania. Czasem podpowiadałam, gdzie mają iść. Nate patrzył za to cały czas albo na mnie albo na teren przed autem.

Naprawdę zastanawia mnie fakt,  czemu został tutaj, w aucie ze mną, a nie poszedł w teren razem z resztą. Przecież o wiele bardziej by się przydał tam, niż tu. Ale nie odzywałam się do niego, po prostu słuchałam damskich głosów w słuchawce. Czasem pojawiły się strzały, lecz były to nie liczne dźwięki.

Po pół godzinie kiedy nie dostałam żadnego znaku, ani nikt się ponownie nie  odzywał, zaczęłam się nie pokroić. Sięgnęłam do kieszeni po mój telefon i włączyłam lokalizatory Alexa i Veronicy. Dwie małe, czerwone kropeczki były obok siebie, na środku magazynu. Nie ruszały się, po prostu migały mi na ekranie.

- Cholera! - zaklnęłam.

Nathaniel spojrzał na mnie nieswojo po czym od razu wyjął broń spod kurtki.

- Macie kamizelki kuloodporne.

- Bagażnik.

Mężczyzna wyjął dwie czarne i grube kamizelki, jedną rzucił mi, a druga nałożył na siebie. Sprawnie ją założyłam, wzięłam pistolet, parę bandaży na wszelki wypadek.

Zanim ruszyliśmy, w mojej słuchawce zaszumiało. Zdjęłam ją, dźwięk był nieznośny i głośny.  Nathaniel sporzjał na mnie z znakiem zapytania w oczach. Wzruszyłam ramionami i ponownie ją założyłam. Tym razem dało się usłyszeć nikczemny, zmieniony translatorem głos.

- Czy rodzina Russo naprawdę jest aż tak głupia, by sądzić, że dam wam się oszukać? - zaśmiał się głośno, a jednocześnie wiedziałam że sobie ze mnie kpi. - Wyraziłem się chyba jasno. Chcę całej trójki za tamtą dwójkę staruchów.  Mery, zapraszam. Znasz miejsce. - wysyczał, po czym jak nigdy nic zasięg się urwał.

Przez chwilę stałam nieruchoma, analizowałam co się właśnie stało i przyswajałam nowe informacje, które zaserwował mi ten .... Ktoś.

A potem nagle, jakby ktoś mnie ciągnął, zaczęłam biec. Biec szybko, zwinnie przeskakując leśne gałęzie, kamienie czy kłody. Dobiegłam sprintem aż do magazynu. W płucach brakowało mi powoli powietrza, a techniki oddechowe nie pomagały wcale. Gdyby nie Nate, weszła bym od razu do obskurnego magazynu, zabiłabym każdego kto by wszedł mi w drogę i wyciągnęła moją rodzinę z tego miejsca.

Piękny kłopotDonde viven las historias. Descúbrelo ahora