ironio

20 2 0
                                    

płakałam, byś ty nie musiała

zmuszona przez świat, by chronić ciebie, moja córko

dawałam radę. naprawdę dawałam.
zaciskałam w sobie nici żalu.

ty chodziłaś wtedy uśmiechnięta.
był to twój znak rozpoznawczy,
atrybut mojej ukochanej,
mojej.

delikatny dołeczek w twoim gładkim policzku ciągle był widoczny, a drobne zmarszczki wokół ust dodawały uroku twej spokojnej twarzy.

małe wgłębienie nazywałaś od dziecka słoneczkiem,
bo wiedziałaś, że byłaś unikatowym stworzeniem Boga Ojca, z jego częścią w swojej twarzy

................

z czasem uśmiech ten zaczął lekko przygasać,
dołeczki powoli znikały, a lekko pomarszczona skóra zaczęła się prostować,

potem jeszcze mocniej,
a później już tylko się tlił, ledwo zauważalny

.................

pewnego dnia jednak spojrzałam głębiej

głębiej w ciebie, wpatrując się w twoje oczy.
nie widziałam tam już tego, co w nich kochałam

nie widziałam miłości
szczęścia

nie widziałam pasji
dumy

nie widziałam życia.

I wtedy zrozumiałam.
te oczy
ukazały smutek
ukazały zgorszenie
ukazały śmierć.

ten uśmiech nie schodził z twoich ust bez powodu,

mój Boże, ile bym dała, by cofnąć czas.

ile bym dała, córko ma, byś poczuła, że mi zależało,

że zauważyłam brak twojej najcenniejszej broni,

że zauważyłam brak ciebie.

.................

teraz trzymam cię za lodowatą, skostniałą dłoń, skomląc nad twym uchem

wołam, byś wróciła
wołam, byś znowu mogła czuć

czuć cokolwiek

nie uchroniłam cię przed tym światem.

zabiłam cię, córko.

.................

łaskawa śmierć chciała, byś poczuła to jeszcze raz

bowiem On cię nie opuścił,
zasnęłaś z Nim,
zasnęłaś
ze słoneczkiem

07/03/22

bezdenna pustkaHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin