~ROZDZIAŁ STO TRZECI~

98 15 9
                                    

Wróciliśmy do reszty po... strasznie długim czasie. Zaczęło się robić ciemno, a my mieliśmy jeszcze zebrać jakieś patyki na ognisko. Trudno było ich szukać, gdy większość była całymi drzewami, rzuconymi w kompletnie losowym miejscu. Evan jednak miał oko i udało nam się zebrać stosik suchych gałęzi. Nasi przyjaciele byli zadowoleni, widząc nas z nimi i nie przywołali nawet przez chwilę naszego spóźnialstwa.

Praktycznie w kilka chwil ułożyliśmy patyki do ogniska w odpowiednim do tego miejscu. Co dziwne, Thomas jako jedyny miał zapalniczkę, bo nikt inny o wzięciu jej nie pomyślał. To właściwie on nią władał, bo gdyby zrobił to przykładowo taki Peter, być może spłonąłby cały las (czego oczywiście nikt nie chciał). Woleliśmy robić wszystko bezpiecznie. Gdy tylko pojawił się większy płomień, nadzialiśmy na patyki różne rzeczy, ale w większości były to kiełbaski. Była to całkiem fajna zabawa połączona z jedzeniem i pilnowania go. Nie trzeba się domyślać, kto jako pierwszy spalił swój patyk z posiłkiem (Peter). Dzięki temu każdemu pod wieczór humor się poprawił.

Siedzieliśmy dosyć długo. Damska część grupy jako pierwsza poszła spać, a my, faceci zostaliśmy jeszcze, patrząc się jedynie w ogień. Uspokajał nas, sprawiając że Evan oraz Peter zasnęli jednocześnie na moich ramionach. Czułem na sobie wielki ciężar, który głównie należał do mojego najlepszego przyjaciela. Evan mógł do woli na mnie siedzieć, leżeć, czy skakać. W każdym z tych przypadków i tak byłbym zadowolony, że zachodzi między nami jakiś kontakt.

– Hej, Thomas... Pomożesz mi potem zaprowadzić Petera do jego namiotu? – zapytałem starszego, próbując nie obudzić zbyt głośnym mówieniem śpiącej dwójki. Evan miał raczej mocny sen, jednak wiedziałem, że jeśli Peter usłyszy zbyt głośny oddech, jest w stanie w okna mgnieniu się rozbudzić, czego nie chciałem.

"Jasne. Ale czy nie obudzimy tym jego dziewczyny?"

– Najpewniej tak... Przyjmę jej gniew na siebie, jeśli boisz się jakichś konsekwencji.

"Nie chodzi o konsekwencje. Po prostu wolę z nią już nie rozmawiać. Raczej nie przypadłem jej do gustu."

– Skąd to wiesz?

Po tym pytaniu poczułem na prawym ramieniu ruch (na tym leżał sobie beztrosko Peter). Głowa przyjaciela zniknęła, przez co spojrzałem na niego. Nie wyglądał na obudzonego, ale też nie do końca spał. Usiadł dosyć krzywo, mając na wpół zamknięte oczy.

– Kosmici atakują...? – zapytał, próbując wstać. Thomas od razu znalazł się przy nim, pomagając wstać. Wyglądało na to, że to późniejsze zabranie go do namiotu nadeszło właśnie teraz.

– Nie, idź dalej spać. Mam ci pomóc?

"Nie musisz. Ty zanieś Evana."

– Okej, ale potem jeszcze tu wrócę. Porozmawiamy, dobra?

W odpowiedzi Thomas skinął mi ruchem głowy i ruszył z pół obudzonym Peterem do namiotu, w którym spała już Naomi. Ja za to delikatnie oraz ostrożnie przeniosłem szatyna po swojej lewej bliżej, biorąc go na ramiona, jak małe dziecko. Nie obudził się, nawet podczas mojego klękania i zostawiania go w naszym namiocie. Materace oraz koce były już tam rozłożone, więc miałem ułatwione zadanie. Gdy wróciłem do ogniska, Thomas zgodnie z obietnicą już na mnie czekał. Nie wyglądał na zadowolonego, gdy przy nim siadałem.

– "Co powiesz na miganie? Z twojej miny wnioskuję, że chcesz poruszyć jakiś ważny temat" – zamigałem, a starszy odrobinę się rozchmurzył. Mało kto z Apostołów, czy Rolników znało migowy, a kręcący się nieopodal ludzie i tak mają pewnie nas gdzieś. Mieliśmy dla siebie masę prywatności, jeśli ominąć latające przy nas komary.

Dwa słowa || yaoiWhere stories live. Discover now