Marne starania

1K 31 27
                                    

Flora patrzyła na męża z rosnącym niepokojem. Doskonale wiedziała, kiedy zaczynała ogarniać go niepohamowana złość, a pulsująca w tym momencie żyła na jego czole tylko potwierdzała przypuszczenia kobiety. Spokojny dotąd lunch zaczął przypominać scenę rodem z sensacyjnych filmów mugoli, które żona Ministra ukradkiem oglądała, gdy nikogo nie było w domu. Przejmująca cisza przeciągała się, zwiastując nieuchronnie nadchodzącą burzę. Oczy Osmonda wodziły po papierze jak szalone, chłonąc każde nabazgrane na nim słowo. Choć zdawało się, że wszystko trwało wieki, mężczyzna tak naprawdę przeczytał przysłany do niego list w ułamek sekundy. Wystarczyło, że wyłapał dwa słowa: „Nadia" i „Mattheo". Nie potrzebował więcej informacji, by wiedzieć, że jego córka znów stąpa po cienkim lodzie, a za wszystkim stoi Riddle. Gdy po wrześniowej sytuacji emocje opadły, Minister postanowił potraktować ten incydent z przymknięciem oka. Nie wyciągnął żadnych konsekwencji, zostawiając ukaranie uczniów McGonagall. Teraz zrozumiał, jak wielki błąd popełnił. Musiał wziąć sprawy w swoje ręce. O ile prawnie nie mógł w żaden sposób zaszkodzić Riddle'owi i jego siostrze, choć wielokrotnie próbował znaleźć na nich jakikolwiek haczyk, to nadal mógł decydować o losie swojej córki. A skoro ta nadal nie wykonywała jego poleceń, trzeba było znaleźć sposób, by przywrócić ją na odpowiednią ścieżkę. Osmond był pewny, że nikt, nawet Nadia, nie wie, co dla niej jest najlepsze oprócz jego samego.

Mężczyzna jednym ruchem zgniótł trzymaną w dłoni kartkę i gwałtownie wstał od stołu. Herbata Flory wylała się przy tym na stół, brudząc śnieżnobiałe serwetki.

– Kochanie, co się stało? To z Ministerstwa?

– Z Hogwartu.

– Coś z Nadią?

– Zapomina, od czego jest szkoła, ale już ja jej o tym przypomnę.

– Co chcesz zrobić? – zapytała kobieta, próbując ukryć zdenerwowanie. Nie miała pojęcia o tym, że kilka miesięcy wcześniej Osmond zdzielił ich córkę w twarz, ale coraz częściej niepokoiło ją zachowanie męża, który każdego dnia coraz mniej przypominał dawnego siebie.

– Zbliża się bal, na który zostałem zaproszony. Wtedy sobie z nią porozmawiam – powiedział Osmond i nie czekając na odpowiedź Flory, udał się do swojego gabinetu. Kobieta jednak nie dała się zwieść i prędko ruszyła za mężem.

– Bal? Dlaczego nic o tym nie wiem?

– Mam ważniejsze sprawy na głowie, niż prowadzenie kalendarza potańcówek w Hogwarcie. A Nadia... być może, gdyby nie była skupiona na szlajaniu się z Riddlem, pamiętałaby, żeby od czasu do czasu napisać do rodziców.

Flora słuchała i nie nadążała. Bal zimowy to duże wydarzenie, a ona nie była pewna, czy Nadia ma wystarczająco pieniędzy na kupno sukienki i butów. Po drugie, skoro ten list nie był od ich córki, to od kogo? Kto ze szkoły informował Osmonda o tym, co robi Nadia? McGonagall? Któryś z nauczycieli? A może uczeń? No i wreszcie – dlaczego ktoś, kto nosił nazwisko najbardziej znienawidzonego czarodzieja ich czasów, kręcił się wokół ich córki?

– Kto w takim razie wysłał ci sowę?

– Ktoś, komu zależy na dobru Nadii tak jak mi. Nasza córka myśli, że swoim dobrym sercem zbawi wszystkich, nawet takich degeneratów jak Mattheo Riddle. Floro, mam do załatwienia kilka spraw. Na balu pojawi się Madame Maxime, a to dobrze się składa, bo mogę na miejscu omówić z nią kwestię przeniesienia Nadii do jej szkoły. Muszę zacząć przygotowania.

– Słucham?! – Flora była z natury spokojna i cicha, jednak wieści, które padały niczym deszcz asteroid, wywołały w niej niemałe oburzenie. – Przeniesienie Nadii? Kiedy to wymyśliłeś?

Gra pozorów || MATTHEO RIDDLEOnde histórias criam vida. Descubra agora