Część Bardzo Ostatnia.

111 21 11
                                    

Kiedy otwieram oczy, widzę światło.

Jasne, jak Słońce, którego dawno już nie widziałam.

Moje ciało jest niebywale ociężałe. Kiedy próbuję wstać, czuję się, jakby wypełniał mnie ołów. Moje płuca błagają o łyk powietrza.

Nie potrafię im go podarować.

Przekręcam się na bok, staczam się po jakiejś rampie, ciemno, jasno, ciemno, jasno, ciemno jasno.

Auć.

Obijam się o twarde obiekty, których nie widzę. Ląduję w płytkiej wodzie. Leżę w cieniu czegoś dużego, jest mi ciepło i przyjemnie i w końcu, w k o ń c u mogę odetchnąć.

Unoszę się na łokciach.

Każę powiekom odsłonić moje oczy, one robią to z ociąganiem.

To prawda. To jest Słońce. Jestem na zewnątrz.

Na cudownie świeżym powietrzu.

Co z tego, że otaczają mnie grube betonowe mury, co z tego, że wciąż jestem więźniem szalonej Helgi, co z tego, że moje życie jest w rękach baloniastych.

Widzę Słońce, drzewo, którego ręce sięgają do ziemi, niezapełnioną widownię amfiteatru...

I jeden różowy, uśmiechnięty balonik.

Unosi się kilka metrów nad moją głową i patrzy na mnie z wyczekiwaniem. Jest przywiązany sznurkiem do jednej z gałęzi wierzby, razem z niewielkim skrawkiem białego papieru.

Wstaję i pokonuję te kilka metrów, które dzieli mnie od kartki.

Nie mogę się doczekać, Ju.

Wiadomość jest napisana czarnym tuszem, pismo jest eleganckie, jednak nie kobiece.

Zalewa mnie ulga, że liścik nie jest od Helgi.

Ale jeśli nie od niej to od kogo? Czyżby od jednego z baloniastych? Niemożliwe, oni nie są w stanie myśleć samodzielnie.

Opuszczam głowę, próbuję wymyślić, co dalej.

I w tym momencie to zauważam.

Czarny żakiet i spodnie oraz biała koszula, pięknie złożone w kostkę.

Biorę go do rąk, rozkładam, wygląda, jakby był szyty specjalnie dla mnie.

Być może był.

Rozglądam się, jednak nie widzę żadnej wskazówki. Postanawiam założyć komplet, lepsze to od brudnej koszuli. A poza tym i tak nie mam już nic do stracenia.

Ubrania leżą jak ulał.

Postanawiam rozejrzeć się po nowym więzieniu, nie mogę siedzieć bezczynnie.

Oglądam krzesła, zielone pnącza, wierzbę płaczącą. W końcu to otoczenie zaczyna mnie nudzić. Jest tu idealnie ciepło, cicho i spokojnie i ciężko mi tu przebywać po tym wszystkim, co przeżyłam.

Staję naprzeciw balonika. Patrzymy sobie w oczy, tak głęboko jak to tylko możliwe.

- I co teraz, baloniasty? - zaczynam. - Chciałeś zastąpić moją głowę, prawda? Ale nie udało ci się. Przykro mi. Najchętniej sama bym ci oddała swoje ciało.

Balonik milczy. Można było się tego spodziewać, w końcu gdyby chciał otworzyć usta, uleciałoby z niego całe powietrze.

- Nie zamierzasz mi odpowiedzieć. Jesteś tylko balonikiem, przyczepionym do marnej gałązki. Jesteśmy na siebie skazani, ty i ja, w tej klatce, gdzie nie pojawi się nic nowego, wszystko będzie takie samo, zawsze i na zawsze.

Prycham.

I dokładnie w tym momencie czuję powiew wiatru. A balonik zrywa się z gałęzi.

Być może to głupie, ale zaczynam go gonić. Jest moim jedynym towarzyszem, nie zamierzam pozwolić mu odejść!

A on chyba nie chce mnie opuścić, bo widzę, jak zatrzymuje się przy ścianie,

Kiedy podchodzę bliżej, widzę, że to nie ściana, a drzwi. Wyjmuję klucz z kieszeni, jak mogłam nie zauważyć, że tam jest, wkładam go do zamka i widzę: pasuje.

PASUJE!

Przekręcam i popycham drzwi, czując dreszczyk ekscytacji, musiałam uzależnić się od tych wszystkich przygód.

Z wielkim uśmiechem przechodzę przez próg.

I widzę okrągły metalowy stół i ludzi, którzy wyglądają na złych, sfrustrowanych i zdesperowanych.

I nie mam bladego pojęcia, co oni tam robią i co ja tu robię, i kim oni są, i o co tu chodzi, ale nie wyglądają na łowców głów, tylko na oficerów i polityków.

Czuję, że to nie jest kolejny chory poziom w strasznej krainie Helgi.

Czuję, że to jest rzeczywistość.

I jestem tak przerażona i nieprzystosowana, że kolana mi miękną i chyba zaraz upadnę, ale widzę jedną jedyną znajomą twarz, która tym razem jest stuprocentowo prawdziwa i dodaje mi otuchy.

Oficerowie i politycy patrzą na mnie w osłupieniu, chyba są tak samo zaskoczeni jak ja.

Ale nie myślę teraz o nich, tylko o znajomej twarzy, bo skoro ona jest tak rzeczywista i jest tutaj, to z kim do jasnej pracowałam przez ostatnie kilka lat w podupadającym biurze podróży?

Jeden z polityków marszczy brwi, drugi mruga oczami, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Ludzie zaczynają mówić jeden przez drugiego, bardzo głośno, bardzo nieskładnie i rozumiem tylko jedno zdanie, wypowiedziane przez Kowalskiego.

Doczekałem się.


//więc... to już jest koniec. Niezbyt wyjaśnia cokolwiek, prawda? Mój pomysł na to opowiadanie zmieniał się co chwilę, a tą część napisałam, zanim jeszcze powstała szesnasta.

Dziękuję za głosy i komentarze, i obecność (wielkie dzięki zwłaszcza dla tych 3 osób, które zostały aż do końca).

Czekam na Wasze teorie, co jak gdzie i dlaczego, i do zobaczenia w kolejnym dziwacznym opowiadaniu ;)

BaloniaściWhere stories live. Discover now