Cześć Dziesiąta

152 18 1
                                    

Upadek na marmurową posadzkę jest bolesny.

Właściwie nie do końca wiem, czy to jest marmur. Ma mleczny kolor i kilka karmelowych żyłek. To moje najszczersze wyobrażenie marmuru.

A wracając do upadku: naprawdę zabolał. Czy będę miała siniaki? Kiedy próbuję się podnieść, widok zasłaniają mi czarne mroczki, i znów uderzam o twardy marmur. Auć.

Moje ciało jest tak ciężkie. Czuję się, jakbym była przestarzałą agrestową galaretką. Mam nadzieję, że niedługo mi przejdzie, nie wiem, co jeszcze mnie tu spotka.

Chyba zasypiam na chwilę, bo gdy się budzę, nie czuję się już jak galaretka, bardziej jak nowo narodzony człowiek. Przez moment jestem zdezorientowana, potem moje myśli powoli zaczynają układać się w spójną całość. Przypominam sobie ucieczkę przed mężczyznę, który wyglądał jak młody Christian Bale. Zastanawiam się, jakim cudem nagle oboje znaleźliśmy się w samej bieliźnie. Chciałabym zrzucić całą winę na tą dziwną wodę, ale jestem pewna, że to nie ona nas rozebrała. Dlaczego pamiętam tak mało?

Zdejmuję ze swojej głowy czerwoną koszulę Kowalsky'ego i zakładam ją. Nie wiem, jak długo spałam, ale materiał nie jest już ani trochę wilgotny. Dotykam moich włosów. Również suche i... tak jedwabiście gładkie. Nagle patrzę w górę, zdjęta obawą, że z dziury wyleci na mnie woda, ale zamiast niej widzę zwykły biały sufit.

A potem zauważam obrazy, dziesiątki obrazów. Wszystkie przedstawiają tę samą dziewczynę, średni wzrost, nieskazitelnie mleczna skóra, czekoladowe włosy, sięgające do połowy pleców. Gdy podchodzę bliżej, by lepiej przyjrzeć się jej twarzy, obraz powiększa się. A gdy marszczę czoło, dziewczyna naprzeciw mnie robi dokładnie to samo.

Czy to są... lustra?

Cały pokój wypełniony lustrami?

Unoszę dłoń, by dotknąć swojej twarzy. Piękna dziewczyna robi dokładnie to samo. Kładziemy palce najpierw na naszych drobnych nosach, potem na ślicznych ustach. Mrugamy oczami, długie rzęsy trzepoczą z lekkością. Odgarniamy pasmo włosów z naszych twarzy, by móc przyjrzeć się oczom. Gwałtownie wypuszczamy powietrze z płuc, widząc, że nadal są piwne.

Kawałek szkła pokrywa się parą.

Ścieram ją wierzchem dłoni, przy okazji zauważając, że moje paznokcie są... idealne.

Niesamowite.

Oddalam się od lustra i obracam wokół własnej osi. Każdy ruch przychodzi mi z niezwykłą lekkością, a moje ciało wydaje się smuklejsze, jakby ta cała woda pochodziła z jakiegoś magicznego źródła piękności. Bo, cóż... Jestem po prostu piękna. Czy właśnie dlatego Kowalsky wydawał się taki przerażony? Może ta woda zrobiła z nim to samo, co ze mną, dlatego był tak pociągający. Czy on czuł to samo pożądanie, gdy mnie całował? A może zrobili mu pranie mózgu? Jeśli tak, kim są ci "Oni"? Łowcami głów? Rządem? Raczej nie baloniastymi, oni nie są zdolni do knucia intryg, a wydarzenia od mojego wyjścia z mieszkania aż do teraz zdecydowanie można nazwać tajnym planem. Nie wierzę, że to wszystko, co się zdarzyło jest tylko zbiorem przypadkowych niefortunnych zdarzeń. Dlaczego w gabinecie szefa była ukryta zapadnia? Czemu ludzkie głowy były zamknięte w gablotach, w podziemnej jaskini? Kto mnie wtedy uderzył, związał i oblał miodem? Skąd wzięło się nagle tyle wody z podejrzanymi właściwościami i co się stało z plantacją jagód, od której dzieliła mnie tylko szyba? Dlaczego mogłam oddychać, kim był tamten mężczyzna, jeśli nie Kowalsky'm, czemu nie odczuwam głodu, pragnienia i...

Z zamyślenie wyrywa mnie dźwięk uruchomionego mechanizmu. Podnoszę wzrok; lustra naprzeciw mnie rozsuwają się, ukazując ukryty wcześniej ciemny korytarz. Postępuję kilka kroków naprzód, zatrzymuję się w progu. Czuję, jak cząsteczki pleśni i wilgoć osiadają na mojej skórze, ciągną mnie do mroku, a ja im na to pozwalam, chociaż coś w środku mnie krzyczy "Nie! Nie idź tam!".

Zanim orientuję się, że mechanizm znowu się uruchomił, lustrzana ściana znowu się zamyka. Ale, wbrew mojemu przekonaniu, nie ogarnia mnie mrok. Z sali, w której obudziłam się jakiś czas temu, dociera światło, przenika przez taflę szkła. Czyżby lustro weneckie? Zaciskam pięści z nagłego przypływu wściekłości. Cały czas mnie obserwowali. Ci tajemniczy "oni", którzy równie dobrze mogą być "nim" albo "nią", ale cały czas nazywam ich "oni". Gdzieś w moim wnętrzu zaczyna kiełkować pragnienie zemsty, cudownej zemsty. Rozglądam się z nadzieją, że zauważę jakieś drzwi, które mogłyby mnie do nich zaprowadzić, kiedy słyszę huk dochodzący zza ściany.

Błyskawicznie odwracam głowę w stronę hałasu.

Za szklaną ścianą leży prawie naga dziewczyna z dużą błękitną koszulą na głowie. Próbuje się podnieść, ale od razu uderza o marmurową podłogę, jakby jej ręce nie były w stanie jej utrzymać. Moją uwagę przyciąga ruch kilka metrów nad nią. Ale zamiast spodziewanych tam Kowalsky'ego i wody, widzę kogoś, kto przykrywa wyrwę w suficie szarawą płachtą, która po chwili... Stapia się z sufitem. A przynajmniej tak to wygląda, nie ma żadnej linii, która mogłaby oddzielić te dwie różne rzeczy.

Dziewczyna leżąca na ziemi podnosi się, tym razem bez trudu, i zakłada na siebie błękitną koszulę. Przy okazji z dziwną czcią i zdziwieniem gładzi długie włosy, a potem jej uwagę przykuwa lustro weneckie, przed którym stoję. Ostrożnie podchodzi bliżej i przygląda się swojej twarzy, marszcząc brwi. Wygląda dokładnie tak, jak ja. Wykonuje te same czynności, które robiłam ja kilka minut temu. Albo to jest jakieś chore przedstawienie, albo jakimś cudem stworzyli kopię mnie i teraz... Nie mam pojęcia, na co im przyda się mój klon!

Fala gniewu powraca, a ja odwracam się do ciemności w chwili, gdy dziewczyna unosi dłoń, by dotknąć swojej twarzy. Przez chwilę gapię się na cień moich nóg, a potem zaciskam wargi i idę do przodu.

Trzy i pół kroku później słyszę mrożący krew w żyłach krzyk.

Dlaczego w tej całej intrydze nie mam możliwości odwrotu?

BaloniaściWhere stories live. Discover now