Część Trzecia.

212 32 4
                                    

Skandują, ale ich namalowane flamastrami usta nie poruszają się.

- ŚMIERĆ MU DAĆ! ŚMIERĆ MU DAĆ!

Po raz kolejny przechodzi mnie dreszcz. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby baloniaści byli tak zjednoczeni i krzyczeli tak głośno przeciwko czemuś. Przez chwilę rozważam, czy pomysł pójścia do pracy na pewno jest słuszny. Potem zauważam podest.

To wokół niego gromadzą się baloniaści.

Podest jest wykonany z betonu, a przynajmniej myślę, że jest. Tak wygląda z odległości 70 metrów. Na nim jest ustawiona jakaś metalowa konstrukcja. Na schodki przy podeście wchodzi ubrana na czarno postać. Krzyki baloniastych wzmagają się. Czuję, że najlepszym pomysłem byłby powrót do domu, ale jestem ciekawa, o co chodzi z tym podestem. A biuro podróży "Egzotik" mieści się w jednej z kamienic stojących przy tym samym placu, na którym gromadzą się baloniaści. Jest mi po drodze.

Więc idę dalej.

Po drodze widzę, że wszystkie sklepy są zamknięte. Zastanawiam się, co stało się z ludźmi, dlaczego ich nie ma na ulicy. Gdzieś w żołądku zaczepia mnie niepokój i ciche przeczucie, że dzieje się coś złego. "Ciche przeczucie" jest tylko wzmocnieniem dla tego, co mnie otacza.

W miarę jak zbliżam się do podestu, zauważam jego szczegóły. Metalowa konstrukcja wygląda, jakby była zrobiona z żelaza, jest trochę zardzewiała, ale wciąż trzymają się na niej resztki czarnej farby. Uparcie. Ubrana na czarno postać podnosi jakiś przedmiot do ust, wyjmuje kartkę i zaczyna z niej czytać, a przynajmniej tak wnioskuję, bo z głośników ustawionych wokół podestu płynie suchy, pozbawiony emocji głos, a baloniaści jeden po drugim milkną.

- JANUSZ HALIBUT, LAT DWADZIEŚCIA CZTERY. SKAZANY NA SĄD LUDOWY Z ROZKAZU NUMER CZTERDZIEŚCI SZEŚĆ KOMENDY GŁÓWNEJ WOJSKA ZJEDNOCZONEJ EUROPY. PRZEWINIENIA JANUSZA HALIBUTA: SPISKOWANIE PRZECIW RZĄDOWI ZJEDNOCZONEJ EUROPY, NAMAWIANIE DO SWOICH RACJI MIESZKAŃCÓW EUROPY, PRÓBA ZAMACHU NA JEGO EKSCELENCJĘ GAWINA FERRE. SĄD LUDOWY PRAWEM WIĘKSZOŚCI MA PRAWO WYDAĆ WYROK.

Gdy postać kończy czytać, baloniaści znów zaczynają skanować. Przesłanie nie zmieniło się - to wciąż żądanie śmierci. Zatrzymuję się na balkonie, który jest najbliżej podestu. Nagle z głośników znów zaczyna płynąć ten sam głos.

- CZY SĄD LUDOWY JEST PEWIEN SWOJEJ DECYZJI?

"Sąd ludowy" wciąż skanduje. Wtedy postać odkłada kartkę i urządzenie na skromny drewniany stolik do kawy, który stoi przy niej, i chwyta coś, co wygląda na sznurek, a potem go pociąga.

W tej samej chwili górna część konstrukcji spada i wydaje mi się, że słyszę dziwny odgłos, ale nie zwracam na niego uwagi, bo po podeście toczy się głowa.

Zostawia za sobą ciemny ślad.

Trzy inne postacie ubrane w czarne kombinezony wchodzą na podest. Jedna zabiera głowę, dwie pozostałe biorą resztę ciała.

Jest mi niedobrze.

Wiem, na co dzień jestem dość sceptyczna. Ironiczna. Dużo się złoszczę, choć staram się nad tym panować.

Ale nigdy, przez dwadzieścia cztery lata mojego marnego życia, nie widziałam ludzkiej śmierci. Nawet, kiedy tamtych dwóch bezdomnych w supermarkecie zaczęło walczyć o ostatnią puszkę piwa. Wyszłam, zanim zrobiło się naprawdę gorąco.

A teraz...

Teraz to się zmieniło.

Śledzę wzrokiem postać ubraną na czarno. Na głowę ma zarzucony kaptur, nie widzę jej twarzy. Postać jednak odwraca się, schodzi z podestu i rusza za tymi, którzy zabrali ciało. Tłum wciąż coś krzyczy, ale już nie rozróżniam słów. Czarny pochód idzie, baloniaści rozstępują się przed nim. W końcu jedyne drzwi pozostałe na placu otwierają się, a postacie przechodzą przez próg i znikają. Dosłownie. Pstryk, nie ma ich.

Nagle tłum przestaje krzyczeć i rozchodzi się. Ktoś się śmieje. Widzę, że kolejne drzwi się pojawiają. Ciekawe czy te w mojej kamienicy wróciły na miejsce?

- Ju?

Rozglądam się. Głos, który wypowiedział moje imię brzmiał jak Kowalski. Nie jego brat, Kowalsky, którego zostawiłam na pastwę strasznej Helgi, tylko mój dziwny współpracownik.

- Ju?! Co ty robisz tam na górze?

Patrzę w dół. Tak, to Kowalski. Cholera, akurat dzisiaj musiałam założyć spódnicę.

- Podziwiam widoki.

- Stąd też są niezłe!

Mam nadzieję, że spojrzenie, które mu posłałam będzie mu się śniło po nocach. Tych pełnych koszmarów nocach.

- Skacz, złapię cię.

Unoszę brew.

- Ty...

- Nie martw się, ostatnio sporo ćwiczyłem na siłce! Złapię cię! Jak inaczej stamtąd zejdziesz?

Hmm... Przeżyłam chodzenie po parapetach i przejście po sznurze na bieliznę nad tłumem baloniastych, przeżyję i to. Chyba. Kowalski ma mniejsze szanse. Mam wielką nadzieję, że naprawdę ćwiczył na siłowni (chociaż, szczerze mówiąc, na jego odkrytych rękach nie widzę żadnych dowodów) i skaczę, zanim odwaga bez większego żalu mnie opuści. Z gardła wyrywa mi się dziwny dźwięk, coś pomiędzy krzykiem, piskiem i gdakaniem kury, a po chwili czuję, że uderzam o Kowalskiego.

Chichoczę. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę mnie złapał.

A potem uświadamiam sobie, że nasze twarze dzieli  zaledwie kilka centymetrów, to zdecydowanie zbyt mało, a jego dłoń podtrzymuje moje udo  p o d   s p ó d n i c ą.

Chichot spotyka się z pauzą, a ja odskakuje od Kowalskiego i prawie upadam na bruk. To chyba nie wyglądało zbyt dobrze.

- Wszystko w porządku? - pyta z niewinnym uśmiechem.

- Ta - odpowiadam, otrzepuję ręce o spódnicę i idę w kierunku biura podróży "Egzotik".

Kolejny dzień w pracy czas zacząć.

BaloniaściOù les histoires vivent. Découvrez maintenant