🍏 3. Spotkanie dwóch połówek

5 4 0
                                    


Jeon Jungkook nie wiedział, kim był ten niski mężczyzna, który niespodziewanie znalazł się w zimnej uliczce pomiędzy dwoma wysokimi domami i bez zawahania znokautował połowę z czterech dryblasów, bijących go oraz niszczących jedyny jego dobytek. Wiedział tylko, że to nie skończy się dla niego dobrze.

Och, był takim życiowym pechowcem, że wcale nie zdziwiło go, gdy został napadnięty. Dwa tygodnie dał radę uniknąć śmierci z wychłodzenia, łażąc po nocach po całodobowych sklepach lub nocując u kolegi, kiedy miał taką okazję. Miał odrobinę pieniędzy zaoszczędzonych z wakacyjnej dorywczej pracy na własnym młodzieżowym koncie bankowym, które pozwalały mu jakoś przetrwać na jednym gorącym posiłku dziennie w najtańszym ulicznym barze, gdy nie poszczęściło mu się z załapaniem na obiad u kogoś. Wiedział jednak, że nie będzie miał tego luksusu zbyt długo. Przerażająco szybko kurczyły się dostępne środki.

Wprawdzie próbował załapać się do jakiejś dorywczej roboty na weekendzie lub wieczorami, ale większość osób podejrzanie na niego patrzyła. Nastolatek miał się uczyć do matury, a nie włóczyć i pytać o jakąkolwiek pracę. I naprawdę próbował, chociaż zmęczenie po nieprzespanych nocach sprawiało, że ledwo utrzymywał otwarte oczy na lekcjach. Tylko cudem nie zamknęli go za włóczęgostwo w jakimś poprawczaku. A do sierocińca nie mógł trafić, bo musiałby pożegnać się ze swoją wymarzoną szkołą, którą miał (na szczęście) opłaconą do końca. Dlatego błąkał się i liczył na... sam nie wiedział co. Jakiś cud chyba...

Więc było kwestią czasu, kiedy ktoś go napadnie, okradnie, rozszarpie jego rzeczy, a jego samego pobije albo nawet zabije. Naprawdę go to nie zdziwiło. To było wręcz ukoronowanie całego pasma nieszczęśliwych zbiegów okoliczności oraz jego... upośledzenia. Był wybrakowany i zbędny. Gdyby umarł, nikomu by go nie zabrakło. Tak, jak mu powiedzieli: To była kwestia czasu, gdy świat spadł mu na głowę, miażdżąc pomyłkę, którą był nawet w oczach własnych rodziców.

I dlatego blada, przystojna twarz zdała mu się obliczem anioła, który zstępuje na sąd ostateczny, powstrzymując ból wraz z ostatnim oddechem sądzonego. I była też ostatnim, co zobaczył zanim stracił przytomność.

Kiedy się ocknął, leżał okryty kocem, a wokół kręciło się mnóstwo policjantów oraz dwóch sanitariuszy. Ci przytrzymali go, gdy zerwał się do siadu, naruszając swoje poobijane ciało.

– Powoli, dzieciaku – usłyszał z prawej strony nieco ochrypły, stanowczy, męski głos. – Wyrwiesz sobie kroplówkę, jak się będziesz tak szarpał.

Spojrzał lękliwie w tamtą stronę, oczekując nie wiadomo czego, ale zobaczył jedynie niskiego jasnowłosego mężczyznę. Od razu skojarzył go z aniołem, który przyszedł go poratować i zabrać z tego miejsca. Tylko teraz facet wcale nie wyglądał na świętego ducha.

Wcale na ducha nie wyglądał – zauważył całkiem przytomnie Jungkook. Rozwalona, zakrwawiona warga i siniec formujący się pod okiem nadawały mu wygląd bad boya. Gdyby nie niewielkie zmarszczki w kącikach oczu, mógłby go uznać za jednego z pozujących na twardzieli rówieśników: jednego z tych, co palą papierosy za rogatką i gwiżdżą na dziewczyny. Jednak z bliska widział, że jest coś bardzo dojrzałego w uważnym spojrzeniu, które go zlustrowało. I pod tą intensywną obserwacją poczuł się, jakby był całkiem nagi. Niepewnie spojrzał w te oczy, badając, czy nie zostanie to uznane za zaczepkę.

– Suga! – krzyknął ktoś, wyrywając ich z niepewnej równowagi oraz ciszy. Gruby, wysoki mężczyzna, tym razem w garniturze, z dość skrzekliwym i wysokim głosem na wyposażeniu, szedł po śniegu w ich kierunku, równocześnie narzekając: – Ile razy mówiłem ci, żebyś bandziorów przysyłał mi w stanie żywym? Żywym! Rozumiesz? Bo inaczej dokładasz mi w cholerę papierkowej roboty! I muszę tłumaczyć cię przed górą. Czy masz pojęcie, na co mnie skazujesz? I żebyś choć jednego... jednego!, powtarzam, jednego normalnie zabił: Nie wiem, zastrzelił ze służbowej broni, czy coś... Ale nie! Ty musisz zrobić komuś lobotomie patykiem po szaszłyku jagnięcym. Albo ktoś „potyka się" na butelce po winie, a gdy ta pęka, upada na nią, podcinając sobie gardło. A!, albo to: „nastąpił na deskorolkę i wypadł przez niezabezpieczone otwory okienne z szóstego piętra, łamiąc kark na krawędzi kontenera transportowego". Serio, Min, co tym razem zmajstrowałeś? Ktoś ci się nadział na ołówek lub połknął wykałaczkę i przebił tchawicę? A może spadł na niego zwał śniegu albo powietrze go zaatakowało, hm?

PołówkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz