rozdział piąty

1.9K 111 73
                                    

– Chyba potrzebuję drinka - wymamrotałam, ciągnąc Gaviego za rękaw koszulki, kiedy na boisku wreszcie rozbrzmiał ostatni gwizdek. – Bardzo mocnego drinka.

– Nie no, bez przesady, aż tak chujowo nie grali.

– Nie w tym rzecz - mruknęłam, zarzucając na siebie kurtkę. – Chodźmy już, proszę.

Spotkanie zakończyło się wynikiem 2:1 dla FC Barcelony i dodało trzy kolejne punkty do puli zebranej do tej pory. Duma Katalonii wciąż cieszyła się pierwszym miejscem w tabeli, uciekając Realowi o następne kilka oczek, a zdobywcą obu bramek był nikt inny, jak mój szwagier. Mecz nie należał do najciekawszych, ale moja uwaga paradoksalnie najbardziej skupiona była na chłopaku, który podczas każdej przerwy w ganianiu za piłką zdawał się spoglądać w naszą stronę. W pewnym momencie nasz wzrok się skrzyżował, ale nie odwzajemniłam tego głupkowatego uśmiechu, który wręcz zawijał się dookoła jego twarzy. Przez bite dziewięćdziesiąt minut siedziałam z wzrokiem chłodnym jak lód i mimiką godną kamiennej figury, powstrzymując się, by nie rzucić w niego puszką coca-coli spoczywającą u moich stóp, ilekroć tylko przebiegł w okolicy miejsca, w którym siedziałam.

– Nie chcesz wejść na chwilę do szatni? - zapytał Gavi, spoglądając na mnie troskliwym wzrokiem.

– Źle się czuję - powiedziałam pierwsze w miarę realne kłamstwo, jakie tylko przyszło mi do głowy.

– W takim razie nie sądzę, że drink jest dobrym pomysłem. Jesteś pewna, że...?

– To ból natury kobiecej - burknęłam i nie było w tym ani grama kłamstwa. Moje damskie ego zostało właśnie zburzone, a ostatnia krzta zaufania, jakim darzyłam Gonzaleza, brutalnie przydepnięta tym jego pieprzonym korkiem. – Nie bój się, nie zarzygam ci auta.

– W zasadzie chodziło mi o to, że jesteś blada jak kartka. Na pewno wszystko w porządku?

Nie.

– Och, no jasne, że tak - machnęłam lekceważąco ręką, ukradkiem spoglądając na swoje odbicie w ekranie komórki. Rzeczywiście wyglądałam jak śmierć na kiju i nie pomagał temu nawet fakt, że moje usta przeciągnięte były wiśniową szminką. W dodatku byłam paskudną kłamczuchą, ale Gavira chyba uwierzył w moją ściemę.

Mikky już dawno opuściła stadion, wypatrując Frenkiego, który w połowie drugiej połowy złapał kontuzję i został zniesiony z boiska przez swoich kolegów z drużyny. Z kolei siedząca obok mnie Adriana i Sira, dziewczyna Ferrana, wyszły na kilka minut przed ostatnim gwizdkiem, żegnając się ze mną tak wylewnie, jakbyśmy miały się już nigdy więcej nie zobaczyć. Na swoich miejscach pozostało jeszcze kilka partnerek piłkarzy, które znałam tylko i wyłącznie z widzenia, więc poza Gavim nie było nikogo, kto zwróciłby uwagę na moją nietęgą minę.

Czułam się... bardziej niż źle. Paradoksalnie nie było mi smutno - cholera, w dupie z tym całym Gonzalezem, nie był on pierwszym i zapewne nie ostatnim typem, którego mogłam uznać za potencjalnie atrakcyjnego. Największym problemem był fakt, że Adriana, choć miała niesamowicie irytujący, piskliwy głos i jakiś problem z brwiami, wydawała się naprawdę w porządku. Chociaż na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie narcystycznej, pustej jak turecki bęben blondynki, w zaledwie półtorej godziny wypytała mnie o prawdopodobnie każdy aspekt mojego życia i wydawała się naprawdę szczęśliwa słysząc, że także studiuję na Uniwersytecie Barcelońskim. Ona sama uczęszczała na filologię angielską i w przyszłości chciała zostać tłumaczem przysięgłym, co zdawało się bardzo ambitne jak na dziewczynę o aparycji przypominającej Christinę Aguilerę z wczesnych lat dwutysięcznych.

– Musimy kiedyś umówić się na kawę! - pisnęła, kiedy jej wymalowane klejącym błyszczykiem wargi odcisnęły się na moim policzku.

Wtedy przytaknęłam z udawanym entuzjazmem, teraz co najwyżej miałam ochotę rzucić się na główkę z samej góry trybun. Jeśli kiedykolwiek twierdziłam już, że mam naprawdę okropne szczęście jeśli chodzi o potencjalnych partnerów, to teraz życie zwyczajnie śmiało mi się prosto w twarz.

czynnik miłości | pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz