rozdział dziewiąty

1.9K 112 52
                                    

– Dwa euro - Klara wyciągnęła otwartą dłoń w moją stronę niczym zawodowy hazardzista. – Dwa euro, albo powiem mamie i tacie, że całowałaś się z wujkiem Pedro.

Gdyby moja szczęka mogłaby z hukiem obić się o podłogę, z pewnością tak właśnie by się stało. Ścięłam brwi udając, że wcale mnie to nie rusza, ale w rzeczywistości chciałam krzyczeć w niebogłosy.

– Nie zrobisz tego.

– Założymy się? - posłała mi jedno ze swoich firmowych spojrzeń spod wianuszka gęstych rzęs. — Tata mi uwierzy.

– Zapomnij, Klara - syknęłam, podstawiając jej pod nos różowy talerzyk z pokrojonymi w małe kwadraciki kanapkami i kubek ulubionej herbaty malinowej.

– Okej - wzruszyła ramionami jakby nigdy nic, wpychając sobie jeden z kawałków do ust.

Nie, żebym nie wierzyła jej zdolnościom oratorskim i temu, z jaką łatwością przychodziło jej wymyślanie na prędce absurdanych historii. Odkąd ledwo nauczyła się mówić, była niczym kabel bezprzewodowy łączący dom moich rodziców z domem Roberta w Monachium za każdym razem, gdy tylko Ania wracała do Polski nagrywać reklamę do jednej ze stu swoich firm. Regularnie zdarzyło mi się ją łapać pod własnym pokojem z uchem przyklejonym do drzwi, a wszystko, co wówczas usłyszała, natychmiast opowiadała mojej mamie, wzbogacając o kilka pikantnych szczegółów. Właśnie w ten sposób Katarzyna dowiedziała się, że rok temu zrobiłam sobie kolczyk w pępku, a w imieniny babci zamiast siedzieć z ciotkami przy kawie piłam ruskiego szampana na molo w Sopocie razem z grupką przypadkowo poznanych osób.

– Dam ci paczkę kinderków - powiedziałam po chwili, dochodząc do wniosku, że ugoda z wścibską sześciolatką jest ważniejsza niż własny honor. Nie zamierzałam wspierać hazardu, ale wydawało mi się to najbardziej odpowiednim wyjściem do uniknięcia awantury na cały dom.

– Trzy paczki kinderków.

– Dwie i ani grama więcej - syknęłam. – Rozejm?

– Rozejm - podała mi umorusaną kremem czekoladowym dłoń, potrząsając nią na znak zgody. – Świetnie robi się z tobą interesy, ciociu.

Niedzielny poranek zaczął się dla nas już o szóstej trzydzieści, kiedy to Pepa, tłusty mops mojej siostry, postanowiła zesikać się na samym środku korytarza. Myślałam, że wyprawię ją na skórkę i powieszę na ścianie, bo wycierając swoje łapki, oczywiście zrobiła to o śnieżnobiały, włochaty dywanik, będący prezentem od jakiegoś włoskiego znajomego Roberta. Kontrolę rodzicielską zaliczyłyśmy już natomiast jeszcze przed śniadaniem, kitrając pod blatem słoik Nutelli, z którą dziewczynki zażyczyły sobie kanapki. Ania po raz pierwszy od dawna wydawała się prawdziwie zrelaksowana, witając się z nami znad kubka porannej kawy, wyraźnie zdziwiona, że nie zdążyłyśmy się jeszcze wzajemnie pozabijać. Robert natomiast nie mógł się nachwalić masażu gorącymi kamieniami i kąpeli w gorącej czekoladzie i wyglądał, jakby ubyły mu co najmniej dwie zmarszczki na czole.

– To jak, była ta impreza? - moja siostra żartobliwie uniosła brew, zagryzając kawałek melona.

– Nie było - odparłam, wywracając oczyma.

– Klara?

– Nigdy w życiu! - poparła mnie sześciolatka, skuszona wizją dwóch opakowań swoich ulubionych słodyczy. – Tylko sprzątanie, prasowanie i nudne seriale - kilkukrotnie kiwnęła głową dla potwierdzenia swoich słów, zupełnie ignorując parsknięcie swojej matki.

– W porządku. Jeśli postaramy się wrócić późnym popołudniem, to nie rozniesiecie domu w drobny mak?

– Ja bym im tak nie ufał - szepnął Robert, żartobliwie szturchając swoją żonę ramieniem. – Pamiętasz, co stało się w ostatnie urodziny Danieli?

czynnik miłości | pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz