epilog

1.8K 115 137
                                    

Barcelona, listopad 2027






Dakota: jesteśmy w drodze!

Dakota: jednak nie jesteśmy, gavira zeżarł pół blachy czekoladowych muffinek

Dakota: proponuję pierwszy toast wznieść za to, żeby dopadła go potężna sraczka, będziemy za godzinę

– Powiedz mi jakim cudem w ciągu zaledwie czterech lat przeszliśmy z imprezowania do białego rana, lania w siebie wódki aż po sam korek i picia sety na hejnał do noszenia ze sobą zapasowych ubrań na wypadek dziecięcego bełcika, nucenia pod prysznicem piosenek z Psiego Patrolu i doradzania przyjaciołom w kwestii wyboru wózka? - zapytała zniesmaczona Ines, wodząc wzrokiem po rozrzuconych na podłodze zabawkach, zapętlanej przez Laurę w telewizji scenie z Krainy Lodu oraz krążących po salonie bliźniakach Matty'ego i Mii, wzajemnie próbujących dać sobie w zęby drewnianym klockiem. – Dobrze, że przynajmniej ja wciąż jestem tą gorącą ciotką, która klnie jak szewc, pije za dwóch i opowiada całej gromadzie smarków kompromitujące rzeczy z życia ich rodziców. Moje zdrowie! - na potwierdzenie swoich słów uniosła w górę trzymany w dłoni kieliszek malinowego piccolo, który chwilę wcześniej wcisnęła jej w rękę Klara.

– Gdzie jest Cash? - zapytała zdenerwowana Mia, dyplomatycznie stając pomiędzy Claire a Ethanem. – Miał pilnować dzieci!

– Zdaje mi się, że jakąś godzinę temu widziałam jak potknął się i stracił przytomność w pokoju gościnnym - parsknęła brunetka, skinąwszy głową w stronę znajdującej się na samym końcu korytarza sypialni dla gości, którą faktycznie od momentu ich przyjazdu okupował widocznie zmęczony ojcostwem Matty. – Hej, ja się nimi zaopiekuję, a wy lepiej zajmijcie się... no cóż, o wilku mowa - aż zatrzęsła się z ekscytacji na widok nowej wiadomości Nicoli na założonym miesiąc temu przeze mnie grupowym chacie na Messengerze. – Dziad złapany w sidła, powtarzam - dziad złapany w sidła! Wszyscy na miejsca, operację pod kryptonimem Cudowne ćwierćwiecze czas zacząć!

I choć dziad złapany w sidła wcale nie brzmiało profesjonalnie, a Ines w rzeczywistości nawet nie kiwnęła palcem przy organizacji dwudziestych piątych urodzin Pedro by teraz móc się szarogęsić i wydawać całej reszcie polecenia rodem z kiepsko zorganizowanego pułku wojskowego, w obecnej sytuacji byłam jej dozgonnie wdzięczna za to, że w całym tym chaosie panującym w naszym domu potrafiła zapanować nad biegającą dookoła dzieciarnią i ustawić do pionu nawet Gabrysię, największego gałgana w całej rodzinie.

– Chyba mi słabo - wymamrotałam, opadłszy na fotel, bo widocznie podekscytowany wizją dobrej imprezy Enzo nagle zasadził mi potężnego kopa w wątrobę.

– Nie ma czasu na walenie ściemy! - zawołała mi nad uchem Ines, a dmuchnąwszy w kolorowy gwizdek rozciągnęła go na mojej twarzy. – Daniela Gonzalez, albo sama ruszysz to wielkie dupsko, albo sprawię, że nie doczekasz późnej starości! To przyjęcie niespodzianka!

– Wcale nie musisz mi przypominać, że nie mieszczę się już w żadne jeansy - burknęłam, niechętnie podnosząc swoje wielkie dupsko do pionu.

Musicie wierzyć mi na słowo, że chociaż owiana tajemnicą impreza z okazji dwudziestych piątych urodzin mojego męża w rzeczywistości była moim pomysłem, to wizja organizowania jej pod koniec ósmego miesiąca ciąży znacznie lepiej wyglądała w mojej głowie wtedy, gdy jeszcze stojąc mogłam zobaczyć swoje własne stopy. Teraz, kiedy niczym tykająca bomba ledwie podnosiłam się z łóżka, krążenie po mieście i załatwianie wszystkich spraw związanych z planowaniem przyjęcia wcale nie wydawało mi się już tak ekscytujące jak podczas wakacji, z kolei Enzo, nasz wyczekany synek, widocznie wdał się w ojca i pragnął zostać zawodowym piłkarzem, bo odkąd tylko nauczył się kopać swoją matkę, robił to regularnie i bez żadnych skrupułów.

czynnik miłości | pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz