rozdział dziesiąty

2.1K 113 39
                                    

Szum wzburzonego morza był prawie tak przyjemny, jak dźwięk nieśmiertelnego Aniele w radiu, kiedy nocą jedziesz po autostradzie z myślą o swoim ciepłym łóżku. Z niemym przerażeniem obserwowałam tylko, jak Klara zalicza orła na piasku, ale niezwruszenie podnosi się, dociska kitkę i biegnie dalej, piszcząc przy tym jak prosię na sterydach. Tego dnia plaża Sant Miquel była wyjątkowo pusta w porównaniu do tego, co podobno działo się tu w szczycie sezonu turystycznego w Barcelonie. Zamknęłam oczy na jeden krótki moment, by choć przez chwilę zrelaksować się w dźwiękach uderzających o brzeg fal, rozkoszując się błogą wolnością po tym, jak dziewczynki zajęły się budowaniem zamku z piasku z Pablo. Krążąca wokół nich Pepa regularnie przebiegała im przez sam środek budowli, ale oni niestrudzenie kopali dalej.

– Jak ci się podoba? - Gonzalez stał tuż za mną, naciągając kaptur na głowę. Jego oczy zasłonięte były okularami przeciwsłonecznymi, ale i tak wiedziałam, że skupione są na mnie.

– Jest fajnie - przyznałam, wkładając ręce do kieszeni swojej bluzy.

Kochałam Warszawę całym sercem. Do tej pory miałam tam wszystko - rodziców, wynajmowane mieszkanie, dom rodzinny, Lenę i dziesiątki innych znajomych, z którymi regularnie przesiadywałam nad Wisłą jarając szlugi. Teraz, zaczynając życie w innym mieście, nadal byłam starą Danielą, ale muśniętą odrobiną hiszpańskiego słońca. Nie zamierzałam zmieniać się tylko dlatego, że ktoś kiedyś wymyślił stwierdzenie nowy rozdział w życiu. Barcelona może i była innym światem, pewnie panował tu bardziej optymistyczny klimat niż w wiecznie zakorkowanej, walącej smogiem Warszawie, ale nadal miała być tylko półtorarocznym przystankiem na mojej drodze - pięknym, słonecznym, ale przejściowym. Nie wiązałam z nią większych oczekiwań, nie chciałam zostać tu na stałe, by za każdym razem z frustracją tłumaczyć w głowie swoje myśli na inny język.

– Jeszcze się zakochasz - nie bardzo wiedziałam co miał na myśli mówiąc to, ale jego twarz zdobił ten cwaniacki uśmiech, który był dla niego już tak charakterystyczny, jak Mr Worldwide dla Pitbulla. – Szybciej niż myślisz.

Dziewczynki były w siódmym niebie, do reszty pochłonięte kopaniem fosy wokół swojego zamku. Pablo wydawał się świetnym wujkiem a sposób, w jaki na niego patrzyły, tylko utwierdzał mnie w przekonaniu, że ta trójka szczerze kochała się z wzajemnością. W tym wszystkim byliśmy też my - ja i Pedro, stojąc kilka metrów dalej z wzrokiem wbitym w obmywające brzeg fale. Wiatr hulał między nami, gwiżdżąc mi w uszach, ale był na tyle rześki i przyjemny, że odwróciłam twarz w jego kierunku, pozwalając, by obmywał moją twarz.

Na horyzoncie zebrało się kilka ciemnych, deszczowych chmur, zapowiadających nadciągającą ulewę, o której od dwóch dni trąbili w telewizji. Luty był miesiącem, w którym pogoda przypominała tę w polskim kwietniu - o ile popołudnia wydawały się naprawdę ciepłe jak na samą końcówkę zimy, o tyle poranki i wieczory wciąż straszyły chłodem. Nienawidziłam tego czasu, gdy wychodząc z domu musiałam ubrać kurtkę, a w ciągu dnia ściągać i wciągać ją ponownie po kilka razy, bo temperatura była zmienna jak mój humor przed okresem.

– Jak tam nastroje przed meczem? - zagaiłam, chcąc uniknąć niezręcznej ciszy, która wisiała nad nami niczym jedna z chmur zdobiących niebo.

– Bo ja wiem - wzruszył obojętnie ramionami, nawet nie racząc mnie swoim wzrokiem. Jego uwagę przykuły dwie mewy krążące nad taflą wody. – Nie powiem, żebym się nie stresował, ale chyba nie jest tak źle jak myślałem. Przykładowo Gavi jest posrany po same pachy - uśmiechnął się półgłębkiem, unosząc tylko jeden kącik swoich ust. – Mam nadzieję, że na drugi mecz już przyjdziesz? I uprzedzając twoje pytanie - dodał, widząc że już otwieram usta, by rzucić jakąś ciętą ripostą – nie, nie zaproszę Adriany.

czynnik miłości | pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz