rozdział dwudziesty pierwszy

2.1K 144 140
                                    

– Niespodzianka!

– O ja pierdolę - wymsknęło mi się i natychmiast zasłoniłam usta dłonią, bo babcia już groziła mi tym swoim krzywym palcem. – Co jest grane?

– Witaj na swojej tajnej imprezie urodzinowej! - Lena rozwinęła mi na twarzy swój papierowy gwizdek, zakładając na szyję kolorowy łańcuch kwiatów rodem z Lilo i Stich. – Sto lat, stara krowo!

Patrzyłam jak oniemiała na grupkę ludzi zebranych w salonie Lewandowskich, kołyszących się do pierwszych dźwięków In Da Klub 50 Centa. Byli tu prawie wszyscy, których uważałam za bliskich sobie - Ania z Robertem, Klarą i Laurą, moi rodzice, babcia Zosia, Nicola, Lena, Ines z Gabrielem, Mikky, Frenkie, Sira i Ferran, Alejandro, Ansu z Gemmą, Eric i Pablo Torre, a nawet Wojtek Szczęsny i Marina.

Go, shorty, it's your birthday - Zalewski udając zawodowego rapera przyłożył sobie do ust jeden z mikrofonów z zestawu do karaoke, wymachując dłonią niczym Eminem.

We gon' party like it's your birthday - wtórował mu Robert, trzymając w ręku wielką tubę z confetti.

We gon' sip Bacardi like it's your birthday - dołączył do nich Wojtek, założywszy na głowę różowy kapelusz kowbojski. – And you know we don't give a fuck it's not your... Oj, wybaczcie koledzy, miało być do trzeciego wersu. Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! - zaśpiewał nieskrępowany, pobudzając tłum gości.

Klara z Laurą, ubrane w czapki z prostym daszkiem należące do Roberta i podprowadzone matce okulary przeciwsłoneczne Celine, zapieprzały po salonie z piskliwymi gwizdkami, a w ślad za nimi między nogami gośćmi manewrowała Pepa, nie wyrabiając na zakrętach na tych swoich tłustych przeszczepach. Ferran i Eric już otwierali szampany, krzycząc donośne "padnij!", Sira płakała ze wzruszenia, Gemma znów spierała się o coś z Ansu, a babcia Zocha przygruchała sobie już Nicolę i razem z nim wznosiła toast drinkiem, który miał w sobie widocznie więcej wódki niż soku, bo był prawie przezroczysty. Ania biegała z tacą pełną kryształowych kieliszków rozdając je gościom i drąc się na Torresa, by ten nie rozlał alkoholu na jej turecki dywan, a Lewandowski trzymał sobie ponad głową głośnik, podskakując z nim niczym Michael Scott w kultowej scenie The Office, krzycząc w niebogłosy "everybody dance now", które do dudniącego wokół 50 Centa miało się jak wół do karocy. Marina na polecenie mojej siostry starała się filmować cały ten pierdolnik na kółkach, a rodzice już biegli do mnie obładowani prezentami niczym cygański tabor. W ślad za nimi ruszyła także Zocha, a wcisnąwszy mi w dłoń sto euro jak zawodowy hazardzista szturchnęła mnie w ramię i skinęła porozumiewawczo głową w kierunku Erica.

– No, ten jest fajniutki - puściła mi oczko, uśmiechając się rezolutnie.

– Babciu, nie podrywaj mi kolegów - pisnęłam, przytulając ją do siebie. – I ty, Brutusie, przeciwko mnie - dodałam żartobliwie, bo nie dalej jak tego samego ranka przez telefon uparcie twierdziła, że wieczorem wybiera się do kościoła na roraty.

Jaki piękny świat, jaki piękny świat, gdy się ma dwadzieścia lat - zanucił Wojtek, przepychając się między gośćmi w moim kierunku z ogromnym bukietem kolorowych żelków. – No, co prawda ty masz już dwadzieścia trzy i jedną nogą jest ci bliżej do trzydziestki, a stamtąd już do piachu, ale...

– Boże, przestań dziadu, bo wstyd przynosisz - sarknęła wyraźnie zniecierpliwiona Marina, omijając męża. – Wszystkiego najlepszego od twojej ulubionej ciociuni!

– I wujaszka! Żyj nam sto lat, donna Daniela!

– Rany, jesteście kochani - zaśmiałam się, znikając w objęciach brunetki, odebrawszy od niej bon podarunkowy do Sephory, na który miałam już pomysł. – Co wy tu w ogóle robicie?

czynnik miłości | pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz