rozdział dwudziesty czwarty

1.8K 115 136
                                    

Uniosłam leniwie najpierw jedną powiekę, krzywiąc się gdy do moich oczu dotarły pierwsze promienie słoneczne. Chwilę później dokładnie to samo zrobiłam z drugą, osłaniając twarz dłońmi, by szybko przyzwyczaić się do jasności panującej w moim pokoju. Zegar wskazywał właśnie kilka minut po siódmej rano, był piątek, a moje okno było uchylone, wpuszczając do środka przyjemnie chłodny poranny wietrzyk. Przeciągnęłam się w pościeli niczym tłuste kocisko i chwyciłam w dłoń telefon.

Pierwszym, co zdziwiło mnie najbardziej, był zupełny brak oznak życia ze strony Ines, która słynęła z tego, że zasypiała bardzo późno i wstawała skoro świt, zwykle już z samego rana bombardując mnie setką wiadomości wyrażających swoje niezadowolenie i niechęć do całego świata. Ostatnimi czasy była jednak wyjątkowo milcząca, co było do niej całkowicie niepodobne, ale zrzuciłam to na natłok zaliczeń na studiach, które jedno po drugim spadły na nas jak grom z jasnego nieba. Drugą było zdjęcie, jakie wczorajszego wieczora wysłał mi Pedri - przedstawiające Bogu ducha winnego nieprzytomnego Balde opartego o szybę jego auta ze strużką śliny cieknącą po brodzie. Parsknęłam śmiechem zapisując je na później i powoli zwlekłam się z łóżka, nasłuchując dochodzących z parteru głośnych krzyków. Ziewnęłam przeciągle schodząc po schodach, jeszcze z piętra słysząc spór pomiędzy Anią i Robertem, ale to, co ujrzałam w salonie, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

– Jezu, co to za objawienie?

Parsknęłam gromkim śmiechem, przenosząc wzrok to na nią, to na niego z myślą, że być może wciąż tkwię gdzieś pomiędzy snem a jawą, bo zatrzymawszy się na ostatnim stopniu aż nie dowierzałam własnym oczom. Ania stała pośrodku salonu, skacząc w miejscu podczas zapinania długiego po same kolana kozaka wykonanego z białej skóry z połyskiem. Była ubrana w srebrne dzwony, czarny top na cienkich ramiączkach, błyszczącą cekinową marynarkę z rękawem do połowy przedramienia, a jej szyję zdobiło kilka potężnych, pstrokatych naszyjników, których z pewnością nie powstydziłaby się nasza babcia. Całości dopełniała blond peruka z wywiniętą na szotkę grzywką oraz napuszonymi wokół głowy lokami, w której Anka prezentowała się jakby właśnie wpadła głową do stoga.

Robert natomiast miał na sobie czarne spodnie z lampasami i szeroką nogawką, tego samego koloru żonobijkę, w której wyglądał jak Pazura żywem wyciągnięty z E=mc2, gruby łańcuch na szyi i okulary przeciwsłoneczne. Do tego wszystkiego dobrał białą kurtkę ze skórki, która w połączeniu z paskudnymi kozakami jego żony sprawiała, że wyglądali jak każda para na wiejskiej potupajce w remizie w latach dziewięćdziesiątych.

– Rozumiem, że to przebranie na imprezę u Cashów i nie zamierzacie tak wyjść z domu? - zapytałam, dusząc się ze śmiechu, wierzchem dłoni otarłszy z policzków łzy rozbawienia. – Słodki Jezu, daję sobie uciąć rękę przy samej dupie, że jeszcze w ten sam dzień będziecie tematem numer jeden na Pudelku.

– Jak ci się podoba? - zachichotała Ania, obracając się na pięcie niczym prawdziwa diwa estradowa.

– Mam być szczera czy miła?

– Och, po prostu powiedz, że wyglądamy świetnie - machnęła dłonią, marszcząc nos. – Zgadnij za kogo się przebrałam!

– Czy to Violetta Villas po tuningu?

– Nie.

– Doda w trwałej?

– Też nie - wywróciła oczyma.

– No, to nie wiem - przyznałam szczerze, spoglądając na jej kreację krytycznym okiem. – Dagmara z Królowych Życia? Dasz mi jakąś wskazówkę?

Jesteś sterem, białym żołnierzem! - zanuciła moja siostra, popisowo kołysząc biodrami. – Nosisz spodnie, więc walcz!

– Beatka!

czynnik miłości | pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz