rozdział dwudziesty piąty

1.9K 108 104
                                    

– Zerwałam z Gabrielem - były to pierwsze wypowiedziane przez Ines słowa, gdy tylko przekroczyła próg mojego domu z półtoralitrową butelką wina w ręku. – Właściwie to on zerwał ze mną, więc dzisiaj zamierzam pić do zgona, a ty robisz to ze mną, Vogt.

Jeśli mityczna sukienka zemsty rzeczywiście istniała, to wyglądała właśnie tak.

Patrzyłam jak oniemiała na swoją przyjaciółkę, odpierdoloną jak szczur na otwarcie kanału w krótką czarną kieckę z gorsetową, ozdobioną niewielkim, aczkolwiek niesamowicie seksownym kwiatowym haftem górą, idealnie eksponującą cycki, jakich zawsze jej zazdrościłam. Na ramiona zarzuconą miała skórzaną marynarkę, a jej nogi zrobiły botki na wysokim obcasie, w których ja już dawno wybiłabym sobie zęby. Nie od dziś wiadomo, że Lucio była prawdziwą mistrzynią makijażu, a tego dnia jej krwistoczerwone usta odgrywały pierwsze skrzypce, doskonale współgrając z ostrymi kreskami i gęstymi rzęsami na pasku. Gdyby ktoś powiedział mi, że była to ta sama dziewczyna, która jeszcze nie tak dawno mozolnie opowiadała przed całym rokiem o procesach membranowych, ubrana w okropny sweter rodem ze Szkoły dla elity, pewnie parsknęłabym śmiechem.

Teraz jednak zrobiła to ona, skanując wzrokiem należące do Nicoli szerokie spodnie dresowe jakie miałam na sobie, wymięty t-shirt z plamą po kawie, naolejowane, zwinięte pod reklamówką oraz zimową czapką włosy i maseczkę z dupy ślimaka, która dumnie zdobiła moją twarz. Na domiar złego w nocy dostałam okres, czego efektem był potężny pryszcz na moim czole wyglądem przypominający róg jednorożca.

Był sobotni wieczór, większość moich znajomych bawiła się świetnie na wieczorze kawalersko-panieńskim Matty'ego i Mii, a ja właśnie miałam zamiar wpakować się pod kołdrę z miską paprykowych chipsów, litrem coli zero i kolejnym sezonem Rancza. Być może nie była to idealna perspektywa rozpoczęcia weekendu dla kogoś, kto właśnie skończył dwadzieścia trzy lata, ale mi w zupełności wystarczyła. Dupa pękała mi na pół z zazdrości, że całe towarzystwo świetnie bawiło się w klimacie lat osiemdziesiątych, a ja leżałam w salonie rozciągnięta jak tłusta Pepa, obżerając się aż po sam korek. Było to o tyle frustrujące, bo jeszcze zanim zdążyłam dobrze wejść do domu po powrocie z niemal pięciogodzinnej sesji w laboratorium, otrzymałam już dziesiątki filmików od widocznie świetnie bawiącej się Ani - w tym również ten, w którym unoszący kieliszek zimnej wódki Nicola wygłasza nad stołem pełną powagi, brzmiącą niczym mój nekrolog przemowę, wyrażając swoje niezadowolenie względem mojej nieobecności.

Wysokie szpilki Ines złowrogo odbiły się echem na marmurowych płytkach, jakimi wyłożony był korytarz, wybijając rytm nuconego przez nią pod nosem Chantaje. Przechodząc do salonu zdjęła z siebie marynarkę i niedbale rzuciła ją na kanapę, a odwracając się na pięcie wycelowała we mnie zakończony bordowym paznokciem palec i uśmiechając się diabelsko rzekła:

– Ubieraj się, niunia. Lecimy na miasto.

– Co?

– Chujów sto - sarknęła, pretensjonalnie wywracając oczyma i omiotła podejrzliwym wzrokiem leżące na ławie otwarte opakowanie chipsów. – Chyba nie chcesz przesiedzieć całego wieczora na kanapie oglądając jakiś durny serial?

– Cóż, właściwie to taki miałam zamiar - odparłam, wskazując na naolejowane, tłuste jak ruszt grilla w samym środku lata włosy.

Ines jedynie westchnęła przeciągle i krzyżując ręce na piersi oparła tyłek o stół, dając tym samym wyraz swojemu niezadowoleniu. Czułam jak jej oczy wypalają mi dziurę w głowie i przenikają do moich myśli, szukając odpowiedzi na nurtujące ją pytanie. Zarzuciwszy na plecy pofalowane, sięgające jej do pasa ciemne włosy zmrużyła oczy tak, że prawie nie było widać ich zza wianuszka gęstych rzęs i cmoknęła, kręcąc głową z dezaprobatą.

czynnik miłości | pedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz