Rozdział 2: Don't be afraid

657 40 6
                                    

  Zaraz po obiedzie Brian zaprowadził Laurentego do sali, gdzie miała zostać omówiona strategia. Pomieszczenie przypominało salę wykładową. Zajęli miejsce w środkowym rzędzie. Tam był najlepszy widok na tablicę. Z każdą minioną chwilą zbierało się coraz więcej żołnierzy. Witali się z Brianem, przy okazji zerkając na nowego ciekawskim spojrzeniem.

  Laurenty rozglądał się po sali. Nigdzie nie widział osoby z busa, ani kogokolwiek kto wyglądałby na nowego w tym gronie. Trochę go to przerażało, a jednocześnie czuł się wyróżniony, że to właśnie jemu przypadło to odpowiedzialne zadanie.

  – Dzień dobry! – krzyknął jakiś mężczyzna, na oko będący po trzydziestce. Gwar ucichł. Wszyscy chórem odpowiedzieli to samo, skupiając się na nim całą swoją uwagę.

  Kapral chwycił za gąbkę i wytarł brudną tablicę. Narysował kilka linii i strzałek. Laurenty lekko przechylił głowę na bok. Był trochę zdezorientowany. Kątem oka spojrzał na Briana, który w skupieniu czekał na dalsze słowa dowódcy.

  – Według naszego informatora wampiry odwiedzą Las Bladych Demonów. Nasza drużyna jest wsparciem, więc kiedy piechota będzie szła tędy – wskazał na strzałkę, przechodzącą przez środek rysunku – my zajmiemy te dwie pozycje – wskazał na krzyżyki na skrajach rysunku.

  Przelotnie przebiegł wzrokiem po swoich podwładnych. Na chwilę zatrzymał spojrzenie na Laurentym. Zmarszczył brwi, po czym wrócił do wyjaśnień.

  – Naszym zadaniem będzie zestrzelić jak najwięcej tych bestii oraz osłaniać naszych. Cel tej misji jest niezwykle ważny, a mianowicie chodzi o porwanych osadników z wioski niedaleko lasu. Mamy ich ocalić choćby nie wiem co. Zrozumiano?

  – Tak jest! – odpowiedział mu chór.

  – W takim razie widzimy się punkt siódma. Rozejść się – rozkazał władczym tonem. Chwilę odczekał i wskazał na Laurentego, który dopiero wstał z miejsca. – A wy zostajecie.

  Laurenty przełknął ślinę. Odruchowo spojrzał na Briana, szukając w nim pomocy. Ten tylko wzruszył ramionami i pośpiesznie wyszedł z sali. Kapral czekał, aż wszyscy wyjdą. Ruchem dłoni wskazał, by Laurenty nie bał się i stanął naprzeciw niego. Niechętnie to zrobił, ale to zrobił. Można by rzecz, że niezwykle się stresował.

  – Widziałem wasze dokonania na szkoleniu, szeregowy. Jestem pełen podziwu waszych umiejętności – pochwalił. – Obyście nie zawiedli w terenie.

  – Dam z siebie wszystko, kapralu – rzekł niepewnie.

  – Co tak cicho? Śniadania żeście nie jedli? – spytał, a Laurenty kolejny raz przełknął ślinę ze stresu.

  – Dam z siebie wszystko, kapralu! – niemal krzyknął. Na ustach dowódcy wykwitł uśmiech.

  – Odmaszerować żołnierzu. – Padł rozkaz, który został wykonany z przyjemnością.

  Na korytarzu czekał Brian. Poklepał go po plecach, po czym zaczął iść w kierunku wyjścia. Laurenty ruszył za nim. Szli w kompletnym milczeniu. Wyszli na dwór. Zdążyło się ochłodzić, a pierwsze krople deszczu spadały na ziemię.

  Po krótkiej wędrówce dotarli na strzelnicę. Brian wziął z przybocznego magazynu karabin snajperski oraz kilka magazynków amunicji. Wręczył Laurentemu broń. Dla siebie wziął drugi taki komplet. Zajęli jedno ze stanowisk dla strzelców długodystansowych.

  – Podobno świetnie strzelasz. Pokaż, co potrafisz – rzekł Brian. Wskazał palcem na kilka oddalonych kukieł, niektóre z nich nawet się ruszały.

  Laurenty nawet się nie odezwał. Złapał za pocisk. Dziwnie się czuł z tym, że trzymał w rękach prawdziwy nabój. Nigdy wcześniej takiego nie widział na żywo, a tym bardziej nie korzystał. Na szkoleniu używali sztucznych, które były znacznie cięższe od srebrnych pocisków*.

  Wyostrzył sobie lupę. Skupił wzrok na najdalszej kukle. Poruszała się w dość szybkim tempie. Jeździła z jednego boku na drugi. Wypuścił powietrze z ust. Nacisnął na spust. Głośny huk wystrzału na chwilę go ogłuszył. Potrząsnął głową, wracając do siebie. Spojrzał na kukłę, którą finalnie trafił w ramię.

  – Całkiem nieźle – przyznał Brian.

  – Trochę za bardzo zeszła na bok – mruknął pod nosem Laurenty, ładując kolejny pocisk. Ten strzał był o wiele celniejszy niż poprzedni, a manekin oberwał w szyję.

  – Dziwisz się? – zapytał głupio. – Tamten z tyłu porusza się najszybciej. To cud, że w ogóle trafiłeś. Obyś tak strzelał na bitwie.

  – Wątpię, że się przydam. Wiem, że wampiry są złe, powinno się je tępić, jednak nie potrafię. Boję się zabić żywą istotę. Jadę tam tylko dla ozdoby. – Oddał kolejny strzał. Tym razem chybił.

  – Oni już są martwi, więc nie bój się strzelać – powiedział bezdusznie. – Nawet nie poczują, gdy oberwą kulą. Od razu padną i już nie wstaną.

  Laurenty spojrzał na niego kątem oka. Wciąż był śmiertelnie przerażony i słowa Briana nie zdołały tego zmienić. Był za słaby. Nie powinien tutaj trafić. Miał wrażenie, że zabiją go przy pierwszej lepszej okazji.

  Odsunęli ten temat na dalszy plan. Na zmianę strzelali do manekinów. Nie wszystkie strzały Laurentego były dobre. Za każdym razem Brian udzielał mu wskazówek, które były wykorzystywane przy kolejnej próbie.

  W końcu ich sielanka została przerwana przez głośne wycieczki syreny. Sygnalizowała wybicie siódmej. Laurenty poczuł ucisk w żołądku i miał ochotę wyrzucić z siebie cały obiad. Nogi były jak z waty, niezdolne do poruszania się. Strach powoli brał górę i gdyby nie Brian, leżałby na trawie. Z jego pomocą ruszył na plac. Przez ostatnie wolne chwile patrzył jak pakowano skrzynie z bronią i amunicją. Po niespełna pół godziny ruszyli w drogę, a Laurenty modlił się, żeby wszystko poszło dobrze.

/Piosenka z mediów: "Darkside" – Alan Walker, Au/Ra, Tomine Harkter

*Gdzieś czytałam, że srebro działa na wampiry, tylko o wiele słabiej niż w przypadku wilkołaków./

Artificial Vampire |Boys Love|Where stories live. Discover now