Rozdział 7: Just something in your eyes

525 39 3
                                    

  "Zaraz rozszarpią mnie wilki. Gorzej być nie mogło" – przeszło mu przez myśl, kiedy się otrząsnął. Był otoczony ze wszystkich stron przez watahę, gotową w każdej chwili atakować. Wyjątkiem była czarna bestia. Siedziała przed Laurentym i patrzyła na niego czarnymi oczami.

  Nagle wilk położył potężną łapę na głowie chłopaka. Przygniótł go, wciskając jego twarz w mech. Włochate paluchy o ostrych pazurach zmieniły się w smukłe palce. Laurenty odważył się spojrzeć w górę. Przed nim siedział nagi mężczyzna. Jego długie, czarne włosy zasłaniały tors. Przez chwilę zastanawiał się, czy miał omamy przed niedobór krwi, czy jednak ten facet był prawdziwy. Miał wrażenie, że stał blady, o ile to było możliwe.

  Mężczyzna zmienił pozycję, bezwstydnie pokazując światu swoją oznakę męskości. Przechylił głowę w bok. Nie patrzył na Laurentego. Skupił spojrzenie na jego kurtce. Laurenty miał w planach ją porzucić, ale tego nie zrobił. Było zbyt zimno, co najwidoczniej nie przeszkadzało obcemu. Zimne krople deszczu, spływające po jego karmelowej skórze, też nie robiły na nim wrażenia.

  – Co mu zrobiłeś? – zapytał nagle, odchylając głowę do tyłu. Miał na szyi obrożę, wykonaną z ciemnej skóry. Na złotej adresówce był jakiś napis. Ze swojej pozycji Laurenty nie był w stanie go odczytać.

  – Słucham...? – szepnął słabym głosem.

  – Pytam, co mu zrobiłeś? – warknął, stając na nogi. Ruchem dłoni zgonił wilka z jego pleców, żeby chwilę potem chwycić chłopaka za fraki, unosząc do góry. Dopiero wtedy dotarło do niego, że to nie był wytwór jego wyobraźni, a najprawdziwszy wilkołak.

  – A-ale komu? – zająknął się. Trząsł się ze strachu, co zauważył jego oprawca.

  – Severemu – cedził przez zęby, co jeszcze bardziej wystraszyło Laurentego. – To jego kurtka. W dodatku pachniesz jak on. – Zaciągnął się zapachem wspomnianego wampira, który wciąż był wyczuwalny.

  – Tylko ukradłem jego kurtkę – powiedział, starając się na pewny siebie ton głosu. – Przysięgam.

  Wilkołak prychnął pod nosem. Puścił kołnierz kurki. Laurenty wylądował na mokrej ziemi. Mężczyzna był o wiele wyższy niż wcześniej myślał. Warknął coś do jednego z wilków, po czym zwierzę zniknęło w głębi lasu.

  – Za takie panoszenie się po moim lesie powinienem cię zabić – głos bestii był pozbawiony emocji. Patrzył na Laurentego z wyższością, niemal mordując go wzrokiem. – Ale tego nie zrobię. Twoje oczy cię zdradziły. Zamiast tego wrócisz sobie do ośrodka, gdzie osobiście dopilnuję, by spotkała cię kara za skrzywdzenie Severego.

  – Nie wrócę tam... – Znów cichy szept opuścił jego usta.

  – Co tam skomlesz? – Kucnął przy nim.

  – Nie wrócę tam! – krzyknął.

  – Chcesz się przekonać? – spytał retorycznie.

  Złapał za ramię Laurentego. Pociągnął go do góry, jakby nic nie ważył. Zaczął go ciągnąć w stronę, z której tu przyszli. Laurenty szarpał się i starał się wyrwać z żelaznego uścisku wilka. Mężczyzna zacisnął palce jeszcze bardziej, aż chłopak na chwilę stracił czucie w ręce.

  Był na straconej pozycji. Nie miał czym atakować. Żałował, że nie wziął ze sobą żadnej broni, lecz w tamtym momencie myślał tylko o ucieczce. Każdy popełniony błąd właśnie w niego uderzał.

  Po kilkunastu minutach walki poddał się. Nie chciał marnować sił, których niewiele mu zostało. Dał się ciągnąć jak wór kartofli. Od czasu do czasu zaglądał przez ramię. Szare wilki szły za nimi w odległości kilku metrów. Wciąż wyglądały na gotowe do ataku w każdej chwili.

  Laurenty znów spojrzał przed siebie. Czuł, że los znów się do niego uśmiechnął. Przed nimi leżał ogromny kij. Zerknął na wilkołaka, który wydawał się nie przejmować otoczeniem. Pochylił się w bok, z ledwością łapiąc za gałąź. Zamachnął się i uderzył wilka. Stalowy uścisk zelżał. Nie czekając na nic, kolejny raz rzucił się do ucieczki.

  Przedzierał się przez zarośla. Wymijał drzewa. Dotarł do rzeki z rozwaloną tamą. Bez niej wydawało się być płytko. Wziął rozbieg. Próbował przeskoczyć, jednak nie udało mu się. Wskoczył do wody, której poziom sięgał mu do kolan.

  – Nie zgubiłeś się? – Dobiegł go znajomy głos. Uniósł głowę do góry. Na brzegu, do którego właśnie zmierzał, stał Severy. U jego boku siedział szary wilk. Dokładnie ten sam, którego wcześniej posłał gdzieś wilkołak.

  Był między młotem, a kowadłem. Zero szans na ucieczkę. Los znów sobie z niego zadrwił i dał złudną nadzieję.

  – Powiem ci, że masz niezłe jaja, dzieciaku – powiedział, wskakując do wody. – Już dwa razy chciałeś mnie zabić.

  Laurenty zamyślił się na chwilę, ściągając brwi do dołu. Miał wrażenie, że skądś go kojarzy, ale nie miał pojęcia skąd.

  Nie zauważył, kiedy Severy podszedł do niego z chęcią skucia jego rąk. Laurenty szybko podniósł na niego wzrok. Z całej siły odepchnął wampira, który cofnął się o krok. Severy nic sobie z tego nie zrobił. W mgnieniu oka znalazł się przy chłopaku i wykręcił jego ręce do tyłu.

  – Nie pamiętasz, jak prawie mnie postrzeliłeś w lesie? – zapytał. Zacisnął palce na nadgarstkach wyrywającego się Laurentego.

  – Szkoda, że nie trafiłem – wysapał.

  Rozległo się donośne wycie, a chwilę potem głośny chlupot wody. Laurenty nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć kto to był.

  Severy zerknął na czarnego wilka, który zmienił się w człowieka. Nagi mężczyzna, pełen wigoru rzucił się na Severego, zamykając go w szczelnym uścisku. Laurenty o mało co się nie przewrócił. Jednak to wystarczyło, żeby wampir go puścił. Zaczął powoli się cofać, patrząc na tą słodką scenę.

  Nagle jego noga ześlizgnęła się z kamienia, a on sam przewrócił się. Zanurzył się w wodzie. Uderzył głową o dno rzeki, tracąc przytomność. Ostatnim o czym pomyślał, była chęć pozostania w tym stanie.

/Piosenka z mediów: "Darkside" – Alan Walker, Au/Ra, Tomine Harkter

Jakby ktoś pytał, dlaczego znów ta piosenka się pojawia, to po raz kolejny użyłam cytatu z niej do tytułu rozdziału./

Artificial Vampire |Boys Love|Where stories live. Discover now