Rozdział 20: Some kind of hero

373 30 1
                                    

  Czarna bestia wpatrywała się w porywaczy, którzy wciąż stali nieruchomo i wymieniali się spojrzeniami. W miasteczku zdarzały się bezpańskie psy, jednak nie tej wielkości. Sam rozmiar tego bydlęcia sprawiał, że mężczyźni czuli coś w rodzaju niepokoju.

  W końcu postanowili odwrócić się i wyjść drugą stroną uliczki, jednak tamta droga też była zagrodzona, ale tym razem przez zgraję szarych wilków. To wywołało u nich taki szok, że prawie upuścili Laurentego.

  – Co do cholery? – spytał jeden z nich.

  – To tylko głupie kundle – warknął drugi. – Idziemy.

  Jak powiedział, tak też zrobili. Wolnym krokiem ruszyli w stronę, gdzie siedziały wilki. Zwierzęta nawet nie drgnęły, tylko zaczęły warczeć, a sierść na ich grzbietach zaczęła się jeżyć.

  – Na waszym miejscu nie zbliżałbym się do nich. – Dobiegł ich beztroski, dobrze znany Laurentemu głos. Blondyn uniósł głowę, jednak przez worek na głowie nie mógł nic zobaczyć, oprócz dziwnych cieni.

  Opryszki powoli obrócili się w tamtą stronę. Po bestii nie było śladu, a na jego miejscu stał nagi chłopak, który pośpiesznie zakładał spodnie przyniesione przez jednego wilka.

  – Wilkołak? – wymamrotał nożownik, niedowierzając własnym oczom. Bez żadnego namysłu rzucił nożem prosto w niego. Rzut był na tyle nieprecyzyjny, że Apis z łatwością mógł go uniknąć, a nawet złapał jego rękojeść. Obejrzał dokładnie ostrze z każdej strony, po czym odrzucił je na bok.

  – Zwykły nóż kuchenny? Jakie to prymitywne – zakpił. Zrobił krok na przód, a napastnicy cofnęli się.

  – Czego chcesz, psie? – spytał jeden z nich.

  – Puśćcie go – zażądał, ciągle idąc w ich stronę. Natomiast opryszki musieli się zatrzymać, gdyż niemal weszli na wilki za nimi.

  – Toż to ludzki pomiot! Nie zasługuje na życie wśród nas! – wykrzyczał nożownik, lecz nie otrzymał odpowiedzi.

  Apis gwizdnął, a wilki z tyłu zaatakowały nogi porywaczy. Puścili Laurentego, próbując się wyrwać z silnych szczęk zwierząt, jednak te nie śniły o tym, żeby ich puścić. Zamiast tego zacisnęły zęby jeszcze mocniej, aż czuły smak odrażającej krwi.

  Wilkołak w ostatniej chwili złapał Laurentego, który na pewno by wrzeszczał. Ostrożnie odłożył chłopaka na ziemię, po czym ściągnął z jego głowy worek. Następnie zaczął rozwiązywać supły lnianego sznura, którym miał skrępowane ręce i nogi. Laurenty tylko się temu przyglądał, a gdy miał wolne ręce, wyciągnął z ust szmatkę.

  – To, że uratowałem ci życie nie znaczy, że nagle cię lubię – warknął, kiedy wyswobodził chłopaka do końca. Zmierzył go spojrzeniem, oceniając, czy nie miał żadnych poważnych obrażeń.

  Nagle rozległ się huk wystrzału, a zaraz za nim głośny pisk wilka. Apis z przerażeniem wymalowanym na twarzy obrócił się w kierunku hałasu. Jeden z opryszków dzierżył w ręce pistolet, którym mierzył do leżącego wilka.

  Nim oddał drugi strzał, leżał powalony na ziemi, a nad nim stał Apis w wilczej formie. Wytrącił broń z jego ręki, potem spojrzał mężczyźnie głęboko w oczy. Widział w nim strach, z którego czerpał chorą satysfakcję. Miał w planach puścić ich wolno, jednak po tym, co tu zrobił ten facet, nie zamierzał do tego dopuścić.

  Ostrymi kłami wgryzł się w jego szyję, przegryzając tętnice. Drugi z opryszków rzucił się do ucieczki, lecz nie zaszedł daleko. Nie minęła sekunda, a on już leżał z rozszarpanym gardłem.

  Apis przybrał ludzką postać. Patrzył na mężczyzn pustym wzrokiem. Splunął w ich stronę, po czym wrócił do swojej sfory. Kucnął przy postrzelonym wilku, a raczej wilczycy. Nie miała szans na przeżycie, ponieważ dostała w głowę. Objął ciało zwierzęcia. Głośno zawały, a reszta razem z nim. Skowyt niósł się echem przez pustą uliczkę.

  – Dobrze się spisałaś – powiedział szeptem, całując policzek zwierzęcia. Watahę traktował, jak swoją rodzinę i nie mógł się pogodzić z utratą jednego jej członka. Czuł w oczach łzy, lecz nie chciał płakać. Nie teraz. Nie chciał okazywać słabości przy Laurentym, który nawet nie drgnął.

  Nastolatek przez długą chwilę siedział na brudnym chodniku i wpatrywał się w scenę przed nim. Był przerażony tym, co tu się stało. W jego umyśle pojawiło się wspomnienie z ich pierwszego spotkania. Na samą myśl, że mógł skończyć jak ci mężczyźni, robiło mu się niedobrze. Jego tymczasowa nieśmiertelność uratowała go przed takim losem.

  – Przykro mi – rzekł Laurenty, kiedy otrząsnął się. Kucnął obok Apisa, który tylko prychnął pod nosem. Nie zaszczycił go spojrzeniem.

  – Nie potrzebnie kazałem jej tam iść – warknął. Był zły na siebie. – To moja wina.

  – Nie. – Laurenty pokręcił głową. Też się czuł winny za tą sytuację, chociaż to nie była jego wina. To nie była wina żadnego z nich, że jeden z bandytów postanowił zamordować wilka.

  – Zamknij się! – Apis wrzasnął na niego, posyłając mu złowrogie spojrzenie. – Nie wiesz jak to jest stracić kogoś bliskiego przed swoją niekompetencję!

  – Może i nie wiem, ale wiem jak cierpisz. – Spojrzał mu w oczy. Apis spuścił wzrok na martwą wilczycę, a potem spojrzał na wilka, który opierał swoją głowę o jej ciało.

  – Spodziewali się potomstwa – mruknął. Wyciągnął dłoń i przeczesał szarą sierść zwierzęcia.

  Laurenty spojrzał na wilkołaka, który zaczął płakać. Nie mógł dłużej tłumić łez. Chłopak bez wahania objął Apisa, wciąż trzęsąc się ze strachu. W pewien sposób bał się wilkołaka.

  – Co ty robisz? – warknął. Chciał się odsunąć, jednak nie za bardzo miał jak. Był zewsząd otoczony przez swoje wilki, a uścisk Laurentego był mocniejszy niż wyglądał. Mimo to wyczuł drżenie ciała przemienionego.

  – Pocieszam – szepnął. Apis warczał, jednak w końcu odpuścił. Nawet rozluźnił spięte ciało i mógł stwierdzić, że to trochę mu pomogło. Otarł łzy, po czym spojrzał na wilczycę.

  – Musisz mi pomóc – powiedział, stopniowo wyplątując się z jego objęć. – Położysz mi ją na grzbiet i będziesz asekurował przez całą drogę do lasu.

  – Ale... – zaczął, ale nie dane mu było skończyć.

  – Żadnego "ale". Uratowałem cię, więc wisisz mi przysługę i to jest ta przysługa.

  Laurenty tylko westchnął, po czym odsunął się od wilkołaka. Ten wręczył mu ciało wilczycy, które było cięższe niż myślał. Apis przemienił się, a następnie spojrzał na Laurentego. Chłopak położył wilczycę na jego grzbiecie, a następnie zdjął bluzę, którą przykrył wilka. Na wierzchu położył dłoń, tym samym dając znak Apisowi, że może iść, co też zrobił.

  Warknięciem wydał rozkaz sforze, która popędziła przodem, aż zniknęły z ich pola widzenia. Szli w milczeniu ciemnymi uliczkami, którymi prowadził ich Apis. Laurenty tylko za nim podążał, starając się dotrzymać mu kroku. Był zmęczony i obolały, jednak zamierzał spełnić prośbę Apisa. Tylko tak mógł się odwdzięczyć. I nie chciał sprowadzać na siebie gniewu wilkołaka.

  "Co ja powiem Severemu?" – przeszło mu przez myśl, gdy spojrzał w niebo. Od dawna było ciemno, a on dawno powinien być w domu. Miał tylko cichą nadzieję, że wampir uwierzy w to, co tu zaszło, a Apis pomoże mu go przekonać.

  – To tu się podziały moje zguby – powiedział Severy, wyglądając przez okno samochodu. Laurenty wzdrygnął się, zerkając w tamtą stronę. Kiedy on zdążył podjechać (i to tak szybko!)?

  – Ja to wszystko wytłumaczę – zaczął Laurenty, unosząc dłonie w geście kapitulacji.

  – Nie musisz. – Wampir pokręcił głową, wychodząc z auta. Podszedł do nich, uchylając lekko bluzę. Odwrócił wzrok, zamykając oczy. Westchnął, a następnie wskazał na samochód, do którego chwilę potem wsiedli.

/Piosenka z mediów: "Hero" – Alan Walker, Sasha Alex Sloan/

Artificial Vampire |Boys Love|Where stories live. Discover now