Rozdział 10: If you think that you can save me

521 36 2
                                    

  Nie minęła nawet godzina, a do celi Laurentego wpadło trzech rosłych mężczyzn. Dwaj z nich złapali go pod ramionami i zmusili do wstania na nogi. Trzeci chwycił za jego twarz. Chwilę uważnie ją oglądał, marszcząc przy tym brwi. Wykręcał ją na wszystkie strony, aż w końcu przestał.

  – Czyjej krwi się napiłeś? – zapytał zimnym tonem, który przeraził chłopaka. Laurenty nie odezwał się słowem, tylko spuścił swój wzrok na podłogę. Czuł, że nie powinien mówić o wizycie Severego.

  – Patrz – powiedział jeden z trzymających mężczyzn, unosząc dłoń Laurentego do góry. Koniuszki palców i paznokcie wyglądały, jakby krew płynęła z nich strumieniami. Ale tak nie było, a oni nie musieli o tym wiedzieć.

  – Interesujące... – mruknął sam do siebie. – Trzeba poinformować o tym górę.

  Pozostała dwójka skinęła na niego, po czym puścili Laurentego i wyszli z celi. Chłopak jęknął z bólu, gdy uderzył tyłkiem o zimną podłogę. Wstał z ziemi. Zaczął chodzić w kółko, masując pośladki dla uśmierzenia bólu.

  Czuł się dziwnie, a zarazem dobrze. Głód minął, a zmysły nie szalały. Zapanował nad nim spokój. Powoli dochodził do wniosku, że niepotrzebnie tyle się opierał. Do tej sytuacji mogło nie dojść, a on by nie czuł się jak szaleniec. Ale zachował się jak zwykle. Jak zwykły głupek. Nie wiedział, co mi kierowało podczas podejmowania nieprzemyślanych decyzji. Na pewno to nie był zdrowy rozsądek.

  Usiadł na łóżku po turecku. Wrócił do swoich wcześniejszych przemyśleń, jednak nie trwało to długo. Do celi wrócili mężczyźni, którzy byli tu chwilę wcześniej. Zakuli jego ręce, po czym odpięli kajdanę z kostki.

  Został pchnięty w stronę wyjścia z celi. Prowadzili go korytarzem, idąc w przeciwną stronę niż zwykle. Droga wydawała się nie mieć końca. Wreszcie dotarli do drzwi, przez które przeszli. Potem przez kolejne i jeszcze jedne, aż trafili do sali, przypominającej mały stadion. Przestrzeń na dole była otoczona przez puste trybuny. Wszędzie panował mrok. Było ponuro, co nadawało scenerii wygląd jak z horroru.

  Poszli na środek sali, gdzie była barierka. Przykuli do niej Laurentego, a następnie zostawili go samego. Odruchowo szarpnął się, co nie przyniosło żadnych skutków. Łańcuszek się napiął, a po jego ciele przebiegł dziwny dreszcz. Mrowienie przypominało kopnięcie prądem, jednak nim nie było. Na tej jednej próbie poprzestał. Nie zamierzał ryzykować poważnymi obrażeniami.

  Rozglądał się na boki. Na trybunach zaczęły pojawiać się wampiry. W ciągu niecałego kwadransa była wypełniona cała sala. Laurenty powoli wpadał w panikę.

  "Czy to ten proces, o którym mówił Severy?" – przeszło mu przez myśl. To było jedyne podejrzenie, jakie miał i wydawało się słuszne. Bał się tego, co mogło się tu stać. To mogło być dosłownie wszystko. Severy wspomniał, że może nawet zginąć, czego nie chciał.

  Nagle zabłysnęło światło tuż nad nim. Jasny blask oślepił chłopaka. Spuścił głowę do dołu, próbując przyzwyczaić się do światła.

  – Laurenty Bloom – rzekł głos z cienia. Uniósł spojrzenie w tamtą stronę. Stał tam zakapturzony mężczyzna. Mierzył w chłopaka pistoletem. – Za swoje zbrodnie przeciwko naszej społeczności zostajesz skazany na śmierć. Masz coś na swoją obronę?

  Laurenty przełknął ślinę. Nie był w stanie odezwać się choćby słowem. Był sparaliżowany strachem. W tym momencie mógł tylko patrzeć na kapturnika, który wolnym krokiem wyłonił się z cienia. Stanął tuż przy nim, dotykając lufą pistoletu jego czoła.

  – Czy jest ktoś, kto chce się sprzeciwić tej decyzji i uratować tego nieszczęśnika? – zapytał. Rozejrzał się po sali.

  – Sprzeciw! – ktoś krzyknął, a oczy kapturnika od razu skierowały się w tamtą stronę. Laurenty również podążył tam wzrokiem. Poczuł natychmiastową ulgę, gdy na schodach spostrzegł stojącego Severego. Jego sylwetka była ledwo widoczna, ale to na pewno był on. Po sali rozległy się szepty.

  – Vers? – kapturnik był najwyraźniej zdziwiony. – Za dużo ostatnio dokazujesz. Zawieszenie to za mało?

  Severy nie przejął się jego zaczepką. Zszedł po schodach wolnym krokiem. Stanął w cieniu i spojrzał na kapturnika. Pewność siebie i determinacja wręcz od niego biła, a z Laurentego trochę zeszło napięcie, choć było jeszcze za wcześnie na tryumf. Kapturnik nie wyglądał na kogoś, kto był skory do współpracy.

  – Wnoszę o jego dołączenie do naszego społeczeństwa – powiedział poważnym tonem.

  – Chyba żartujesz!? – zaśmiał się. Uderzył pistoletem w głowę Laurentego, kontynuując swój wywód: – Ten gówniarz to chodzące kłopoty i dobrze o tym wiesz.

  – Wezmę odpowiedzialność za niego i to, co zrobi – zapewnił.

  Kapturnik zmierzył Severego od góry do dołu, po czym spojrzał na przerażonego Laurentego. Zamyślił się na chwilę. Gwar na sali zaczął przybierać na sile.

  – CISZA! – wrzasnął kapturnik, oddając strzał w sufit.

  Laurenty szarpnął się, znów czując to dziwne mrowienie. Miał wrażenie, że całe życie przeleciało mu przed oczami. Upadł na kolana. Oddech mu przyspieszył, a serce waliło jak szalone.

  – Jesteś bezczelny, Vers. Wiesz o tym? – Spojrzał na Severego, który głupio się uśmiechał. – Ale dobrze. Przemyśle twój wniosek. Zarządzanie pół godziny przerwy.

  Światło zgasło i znów zapadł mrok. Kapturnik odszedł, całkowicie wychodząc z sali, która szybko wypełniła się nowymi szeptami i gwarem. Wszyscy zaczęli rozmawiać o Severym i jego heroicznym wyczynie. Dla samego wampira to nie było nic wielkiego, tylko spełnienie obietnicy złożonej kilka godzin temu.

  Podszedł do nastolatka. Położył rękę na jego ramieniu, który drgnął przerażony. Spojrzał na Severego kątem oka. Wciąż był przerażony niedawnym zajściem, a myśl, że mógł oberwać tym pociskiem, obezwładniała go. Czuł się bezbronny i bezradny.

  – Nie bój się – szepnął Severy. – Wkrótce to się skończy.

  – Dlaczego to robisz? – zapytał nagle. Zerknął na granatowe tęczówki. Wampir szybko zerwał kontakt wzrokowy.

  Nie wiedział, dlaczego to robił. Wielokrotnie się zastanawiał nad tym. Ostatnie trzy tygodnie myślał tylko o tym, przy okazji próbując zapanować nad porywczym wilkołakiem, który prawdopodobnie zaczął przechodzić swoistego rodzaju fazę buntu.

  – Z czystego altruizmu – odrzekł w końcu. Wtedy wydawało mu się to właściwą odpowiedzią.

  – Nawet jeśli ci się nie uda, to dziękuję – powiedział z cieniem uśmiechu, który zagościł na jego twarzy pierwszy raz od bardzo, ale to bardzo dawna.

  Wampir nic nie odpowiedział. Po prostu wrócił na swoje miejsce, gotów na przyszły wyrok, którego był pewien. Znał kapturnika i wiedział do czegoś był zdolny, a najbardziej uwielbiał zatruwać życie swoich podwładnych. Więc dlaczego by nie skorzystać z okazji i nie podrzucić mu pod opiekę trudnego przemienionego?

/Piosenka z mediów: "Savage" – Bahari/

Artificial Vampire |Boys Love|जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें