Baśń i polityka

24 3 58
                                    

– Dziunia, co ty tutaj robisz? – zapytał brodaty niski jegomość o piwnym bebzonie i niedźwiedzich łapach. – Zgubiłaś się w drodze do kuchni?

„Nie kop krasnoluda! Nie kop krasnoluda! Nie kop krasnoluda!"

– Nie, drogi panie – odparła, starając się wymusić uśmiech. Nie wyszło. – Oto list polecający, jestem w sprawie pracy.

– Łasy na pieniądze idiota, każdego podeśle, byle zarobić – westchnął brodacz, kręcąc głową. – zmiataj stąd, bo jeszcze coś cię zgniecie...

Trau rozsunęła stopy i skrzyżowała ramiona na piersi. Jej mina stężała, a ze wzroku ślepy wyczytałby, że kobieta nie ma zamiaru się ruszyć.

– Potrzebuję tej pracy.

– Kamienia nie przeniesiesz, a do tego będziesz się plątać pod nogami! Zmiataj pókim dobry!

– Dobrze, chcę więc połowę zapłaty i pozwolenie na pracę podczas przerwy robotników. Dobre warunki, nie ma co wybrzydzać – zapewniała, krzyżując spojrzenie z rozmówcą.

Krasnolud machnął tylko ręką i bez słowa odwrócił się w kierunku, z którego dobiegały siarczyste przekleństwa, stęknięcia i krzyki. Trau ruszyła za swoim nowym pracodawcą.

Załadunek kamiennych bloków zorganizowany został na samym skraju miasta Argo, w pobliżu kopalni. Marmurowe bloki były pocięte w sześciany dwie na dwie stopy i przenoszone w najróżniejszy sposób na poszczególnych etapach transportu. Zastępy robotników używały grubych lin, prostych podpór, drewnianych podkładek i pomostów. „Widocznie nie tylko przyprawami i klejnotami handlują" – pomyślała Traurig, patrząc na górę kamieni ułożonych na grzbiecie stwora przypominającego włochatego żółwia z trzema parami nóg.

– Tam leżą kamienie, w budynku obok można siedzieć podczas przerwy, która rozpocznie się za jakieś trzy kwadranse. Powodzenia – rzucił od niechcenia i odszedł w sobie znanym kierunku.

„Rudera" – pomyślała, przyglądając się budynkowi, w którym robotnicy będą odpoczywać. Jego okna od strony budowy były zabite deskami, tak ciasno, że nawet mucha by się nie przecisnęła między nimi. Ta informacja w pełni Trau wystarczyła. Ruszyła we wcześniej upatrzonym kierunku, mijając przy tym pogwizdujących robotników. Stanęła przed sporym drzewem, którego pień skręcał się w niecodzienny sposób. Było to drzewo oliwne, a jego korona rzucała przyjemny cień. Kuriozalnym byłoby, gdyby nikt z tego nie skorzystał przed Traurig, dlatego kobieta nie zdziwiła się, widząc siedzącą pod konarem postać.

– Znajdzie się miejsce? – zagaiła Trau z przyjacielskim uśmiechem.

– Oczywiście, dla ładnej pani miejsca nigdy nie zabraknie – odparł starzec, przybierając rozbrajający uśmiech.

Mężczyzna wyglądał, jakby pamiętał jeszcze czasy sprzed wynalezienia koła. Wychudły, o obwisłych policzkach i wielu zmarszczkach przecinających twarz. Jednak jego ciepły uśmiech i oczy, z których biła dobroć, wręcz zarażały Trau dobrym humorem.

Starzec przesunął się na ławeczce i zastygł, oparty o swoją laskę.

– Dziękuję – rzekła kobieta, spoczywając obok nowo poznanego. – Traurig.

– Fourmi, ale możesz mi mówić dziadzio. Powiedz maleńka, masz czas wieczorkiem?

Tylko dzięki nadludzkiej sile woli Trau zdołała powstrzymać parsknięcie. Nie chciała przecież urazić przemiłego dziadzia. Wzięła parę głębokich wdechów i jakimś cudem się opanowała.

– Niestety, ale mam już plany.

– Twoja strata – stwierdził z zawadiackim uśmiechem. – Powiedz, co tutaj robisz? To nie jest miejsce dla takiej kruszynki jak ty.

Tricor: Złoto, Błękit, SzkarłatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz