Jestem królem

20 4 48
                                    

– To komnata, w której dokonała się ostatnia zbrodnia, jaką widział ten zamek – kontynuował król. – W środku rośnie twój purpurowy mech.

Błazen przesunął się o pół kroku i zwrócił bokiem do Vida. Wykonał zapraszający gest, wskazując na mrok za rozbitymi w drobny mak drzwiami. Elf spojrzał prosto w oczy trzymającego pochodnie. Starał się wyczytać jego emocje, odkryć czy to pułapka. Jednak oczy, w które spoglądał były nie do zinterpretowania. Przypominały raczej szklane protezy.

Błazen ponowił gest.

– Co jest, obleciał cię strach? – prychnął król, a jego uśmiech rozciągnął się jeszcze bardziej.

– Nie boję się niczego, królu – odparł elf. Słowa te w każdych innych ustach ociekałyby pychą, lecz wypowiedziane przez Videra były suche i zimne. – Jaką mam mieć pewność, że nie jest to pułapka?

– Słuszna uwaga. Co mam zrobić, żebyś nie bał się przekroczyć progu? Chcesz, żebym poszedł przodem?

Vid przytaknął. Błazen ukłonił się na tyle nisko, na ile pozwalał mu garb i bez chwili zawahania wkroczył do komnaty. Elf przyglądał się jego plecom w całkowitym skupieniu. Mógł uciekać, lecz oznaczałoby to śmierć Heliana. Mógł też zostać, a konsekwencji tego nie dało się przewidzieć. Wybór był prosty. Już miał pójść za królem, kiedy przez podziemia przetoczył się chrzęst.

– Co to było? – zapytał spokojnie elf.

– Za chwil wszystko zobaczysz, tylko dam odrobinę światła... – obiecał błazen. Elf postanowił zaczekać na to w miejscu.

Błazen szedł wolno. Światła powoli przybywało w komnacie, prawdopodobnie dzięki świecom, które pochodnia kolejno odpalała. Jeszcze zanim błazen oznajmił, że skończył, poeta mógł przyglądać się temu, co chrupnęło pod stopami pana zamku.

Czarna, krucha masa. „Co tutaj mogło się wydarzyć?..." – pytanie pojawiło się w umyśle elfa. Vider wykonał pierwszy krok, a za nim kolejny i kolejny. Zbliżał się coraz bardziej do czerni i widział coraz więcej jej szczegółów. Pamiętał efekt ognia Desierto na ludzkie ciało, to początkowo czerwieniało, potem jego wierzchnia warstwa schodziła jak wylinka węża, a na sam koniec mięso czerniało i odpadało płatami. Naliczył co najmniej półtora tuzina ludzkich czaszek odznaczających się w jednolitej masie. Wiedział, że było ich więcej.

– Czyżby królowi w ostatnich chwilach zachciało się pieczeni z ogniska?

– Król zawsze lubił ogień – odparł błazen, chociaż jego słowa nijak nie wytłumaczyły tego, na co patrzył gość.

Vider wkroczył do komnaty. Skóra i kostki chrupały pod jego stopami, ale on się nawet nie wzdrygnął. Szedł opanowany, bez choćby cienia emocji na twarzy. Obejrzał się po niemałej komnacie i odkrył parę interesujących elementów. Sczerniałe szczątki sięgały aż do ramy leża. Na łożu, a raczej nad nim wisiało perfekcyjnie świeże ciało, na którego szyi zaciskała się pętla stryczka. Jedynymi ubytkami trupa, były w całości zdarta skóra, zęby, oczy, uszy i nos. Wyglądał jak naukowy model pokryty formaliną przez uczonego, któremu niestraszne było łamanie tabu.

Vider przyglądał się chwile różowym mięśniom, nim przeniósł spojrzenie na ścianę za wisielcem. Odnalazł mech, zrobił krok w jego kierunku. Wtem coś do niego doszło. W pomieszczeniu było nieskończenie cieplej niż na korytarzu, tak jakby tuż pod posadzką pracował potężny piec. Zapamiętał ten szczegół i szybkim krokiem zbliżył się do mchu. Przy pomocy swojego noża wyciął kwadrat wielkości dwóch dłoni i oderwał go od ściany. Mech był wręcz przemoczony. Pomimo tego poeta włożył go do kieszeni.

Tricor: Złoto, Błękit, SzkarłatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz