Rozdział 21

6.9K 838 164
                                    

 Bo ja jestem tym światem, który go rani.

Chciałbym rzucić świat pod jego stopy.

Te dwa zdania był jednocześnie tak piękne i tak paskudnie okrutne. Nie wiedziała czy bardziej jest rozczulona uczuciami Liama czy zła na niego, bo miał rację. Miał rację, że był tym światem, który ranił Charliego. Przecież należał do grupki chłopaków, którzy sprawiali, że życie Charliego było koszmarne. Wyśmiewali się z niego i robili wiele gorszych rzeczy.

To przecież z ich powodu Charlie naśmiewał się z jej i jej ojców pierwszego dnia szkoły. Bo był zmęczony, przestraszony i próbował się jakoś ratować. Nie wiedziała jak wielki udział miał w tym Liam. Może po prostu zawsze stał z boku i się temu przyglądał? Nie miała zielonego pojęcia jak wcześniej wyglądały relacje między dwójką jej przyjaciół.

Wierzyła, że nigdy nie skrzywdził Charliego tak jak zrobili to inni. Bo gdyby to zrobił to czy Charlie tak łatwo by mu zaufał? W ostatnim czasie byli nierozłączni!

To wszystko było takie skomplikowane. Liam obwiniał się, ale nie widział jak bardzo się zmienił. I jak bardzo Charlie go lubi. Choć może to tylko błędna obserwacja? W końcu Sally widziała, jak Charlie całuje się z kimś innym. Z drugiej strony Charlie jest mało domyślny i jeśli Liam nie wyjawił mu swoich uczuć, to może nie wiedzieć, że takie takowe istnieją.

Miała ochotę wyrywać sobie włosy z powodu odczuwalnej frustracji. Ona ledwo radziła sobie ze swoimi uczuciami, więc jak miała pomóc przyjaciołom?

— Kochanie — poczuła delikatny dotyk na ramieniu. — Jesteśmy na miejscu.

Odwróciła głowę i spojrzała na Russella.

Nawet nie zarejestrowała drogi powrotnej. Pokiwała lekko głową i sięgnęła na tylne siedzenie, żeby zabrać swoje rzeczy. Potem pochyliła się nad Russellem i dała mu krótki pocałunek. Już miała wysiadać z samochodu, gdy usłyszała jego głos.

— Gdy będziemy mieli dziecko to nazwiemy je jakoś śmiesznie.

Znowu była zdezorientowana.

— Czyli jak?

— Może jak jakąś roślinę albo miasto — Russell wzruszył ramionami. — Wtedy będę mógł śmiać się też z niego, a nie tylko z mojej żony.

— Żony?

Czuła jak palce jej stóp zaciskają się z ekscytacji. Ta myśl była bardziej niż przyjemna.

— To głupie, wiem — odparł. — Bo jesteśmy młodzi i wszystko to inne, ale chciałbym, żeby tak się kiedyś stało.

— Ja też — odparła. — Bardzo.

Przez chwilę wpatrywali się w siebie w ciszy. River próbowała powstrzymać łzy, ale nie mogła więc kilka spłynęło po jej policzkach. Tak bardzo go kochała, że jej klatka piersiowa bolała. Jej serce bolało. Ale ból był przyjemny i na swój sposób kojący. Był dowodem, że żyje. Był dowodem na to, że ta miłość jest prawdziwa.

I ona prawdziwie kocha Russella.

— Ale nie licz na oświadczyny w przeciągu kilku następnych lat — powiedział szybko, a na jego twarzy pojawił się figlarny uśmiech.

River roześmiała się głośno, bo Russell zawsze wiedział, jak ją rozbawiać.

Pokręciła lekko głową i otarła łzy z policzków.

— Nie będę czekała dłużej niż pięć.

To było oczywiste kłamstwo. Na Russella mogłaby czekać całą wieczność. Przeżyć wszystkie życia i wciąż na niego czekać.

Czterech Ojców River Conway | TOM III ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz