Rozdział 5

79 3 5
                                    

Weekend minął mi zdecydowanie za szybko, niżbym tego oczekiwała. Przez większość jego czasu przesiadywałam w swoim pokoju i nie wyciągałam z niego chociażby nosa, chyba że było to konieczne. Zazwyczaj schodziłam na dół tylko na posiłki. Nie czułam potrzeby, aby pokazywać się tam częściej.

Wiedziałam, że ojciec jeszcze przetrawia pewne informację. Zdzierżenie faktu, że znalazłam sobie znajomych było dla niego trudne, a pogodzenie się z tym chyba jeszcze gorsze. Cieszyłam się, że Georgia wstawiła się za mną i napomknęła kilka dobrych słów o Chesterze. Nie chciałam, by chłopak miał przeze mnie problemy. Jedyne co, to mam nadzieje, że tacie nie będzie przeszkadzał fakt, że się z nim zakolegowałam, jakkolwiek to głupio nie zabrzmi, bo przecież pierwszy raz rozmawiałam z nim w piątek.

Wcześniej nie miałam takiej okazji. Mijałam go na korytarzach, dobrze wiedziałam kim był, ale nigdy nie zwracałam na niego zbyt wielkiej uwagi. Żył to żył, jak większość uczniów Denver Premium Private School. Zawsze był tym chłopakiem z klasy wyżej, który przynależał do najpopularniejszej grupy uczniów i mimo, że dużo osób również znało i mnie, nikt nie zwracał na mnie, aż takiej uwagi jak na niego. Bo on, w przeciwieństwie do mnie, był nieosiągalny dla zwykłych ludzi. Stało się tak chwile po tym, kiedy postanowił zaprzyjaźnić się z Peter'em Monroe.

Oboje panoszyli się po szkolnych korytarz, jakby byli królami DPPS. Nie było w tym nic dziwnego, ponieważ wszyscy ich brali za wielkie sławy. Każdy chciał się z nimi trzymać, ale oni nigdy nie poszukiwali kolejnej osoby do swojej paczki. Mieli siebie, to im wystarczało.

Nigdy, ale to nigdy bym nie przypuszczała, że Montgomery może mieć swoją pozaszkolną ekipę. Zawsze sądziłam, że trzyma się z Peter'em i resztą, ale tak bardzo się myliłam. Cała ta otoczka, którą wykreował była tylko na pokaz. Udawał, zakładał maskę, aby zaspokoić potrzeby innych, a gdy w końcu ją zdejmował, był sobą. To działo się tylko wtedy, gdy miał obok siebie Logana, Marcusa i Gideon'a. Oni byli jego przyjaciółmi, a może nawet i braćmi. Pałali do siebie niezrozumiałą dla mnie sympatią.

Spojrzałam na ekran komórki, który nagle rozbłysł. Odłożyłam na bok książkę, którą obecnie trzymałam i skupiłam się na urządzeniu. Miałam dwie wiadomości na jednym z komunikatorów. Zmarszczyłam lekko brwi i weszłam w nie. Nie ukrywałam, że byłam zdziwiona, bo mało co osób do mnie pisze. Osoby, z którymi wymieniam się wiadomościami to, albo któryś z rodziców, albo Catherine. Agnes i Susannah nigdy do mnie nie piszą. Są zbyt zajęte obgadywaniem innych.

Uśmiechnęłam się delikatnie, widząc, że napisał do mnie Chester.

Chester: Ostatnio było fajnie, chcesz się znowu spotkać?

Miałam ochotę pisnąć i podskoczyć ze szczęścia pod sam sufit. Wystarczyło siedem słów, aby wywołać na moich ustach szeroki uśmiech. Westchnęłam rozmażona, przyciągając telefon do piersi. Położyłam się na łóżku i poruszyłam nogami z ekscytacji. Zachowywałam się teraz, jak pięciolatek, który otrzymał wymarzoną zabawkę. Nie mogłam jednak nic na to poradzić.

Byłam właśnie w trakcie wystukiwania odpowiedzi twierdzącej, kiedy nagle zatrzymałam palec przy znaku wysłania wiadomości. Przygryzłam wargę, nie będąc do końca pewna, jak zareagują na to rodzice. A w szczególności Matthew. Napewno nie będzie szczęśliwy, to jest bardziej niż pewne. Dla niego jestem dziewczyną, która powinna siedzieć zamknięta w czterech ścianach.

Zupełnie jakby było coś ze mną nie tak. Jakbym była chorą psychicznie osobą.

A może jestem?

Niepewnie wyszłam z pokoju. Idąc wzdłuż ściany stawiałam bardzo ostrożne kroki, bojąc się, że ten jeden niewłaściwy mnie zdemaskuje. Szłam po cichu, co i rusz rozglądając się na boki, przez co poczułam się, jakbym była złodziejem. Niechcianym intruzem.

DamnedWhere stories live. Discover now