Rozdział 19

55 4 0
                                    

- Dzień dobry, Różyczko.

Gwałtownie się zatrzymałam, stając jak wryta. Podniosłam głowę znad telefonu, dostrzegając dobrze już mi znanego bruneta, który właśnie stał pod moim domem i na mnie czekał.

Uśmiechnęłam się, ruszając w jego strony, a gdy znajdowałam się w odpowiedniej odległości, przytuliłam się do niego.

Tak na dobry początek dnia.

- Co tu robisz? - zapytałam, nie przestając się uśmiechać.

Dzisiejszy dzień zapowiadał się wręcz rewelacyjnie.

- Mam wolne w pracy i tak sobie pomyślałem, że cię odprowadzę. - Oznajmił, może trochę skrępowany tym, ale nie Bardzo dał po sobie to poznać. Głowę miał wysoko uniesioną, podobnie jak podbródek. Patrzył się tym swoim hipnotyzującym spojrzeniem, które z łatwością potrafiłoby przejrzeć całą moją duszę, gdyby tylko chciało. - Chyba, że nie chcesz, to...

- Jest okej. - Przerwałam mu pospiesznie, nie chcąc, aby pomyślał, że nie chciałam przebywać w jego towarzystwie.

Bo chciałam. Naprawdę.

Gideon wydawał się z tego powodu bardzo ucieszony.

- Co robisz po szkole? - zagadnął mnie.

Przemierzaliśmy ulicę Denver, które o tej godzinie świeciły pustkami. Zegarki wskazywały chwile po godzinie dziewiątej, więc większość osób znajdowała się w pracy lub w szkołach. A mi wyjątkowo odwołali lekcje geografii, przez co później zaczynałam lekcje.

- Mam dodatkowe lekcje - rzuciłam zażenowana. Gideon w końcu był starszy, skończył szkołę dwa lata temu, więc nie musiał się martwić o oceny i miejsce na uniwersytecie. Jego jedynym zmartwieniem była praca. - Tata w pewnych sprawach jest uparty.

- Chce dla ciebie jak najlepiej - wzruszył ramionami. - Jesteś jego jedynym dzieckiem, więc to chyba normalne.

- Okazuje to w bardzo specyficzny sposób - rzuciłam tajemniczo, nie dodając nic więcej.

Bo nie mogłam odkryć przed nich TEJ karty. To był mój sekret. Mój własny demon.

- Ty przynajmniej masz ojca.

Spojrzałam na bruneta, nie do końca rozumiejąc. Ale widząc jego minę, szybko wywnioskowałam, że ten temat go zasmucił.

- Przykro mi - powiedziałam tylko.

- To nic - machnął ręką, zamieniając się ze mną miejscami tak, aby to on szedł od strony ulicy. - Nie miałem okazji go poznać, więc nawet mi nie jest smutno.

- Jesteś pewien? - dopytałam. - W każdej chwili możesz mi się wyżalić, mam nadzieje, że o tym wiesz.

Uśmiech, który mi posłał był porównywalny do tego, którym ja częstowała rodziców, gdy pozwolili w lato zjeść gałkę lodów. Bardzo szeroki i na prawdę szczery.

- Nie jesteś taka za jaką cię mają ludzie.

Uniosłam brwi, zaciekawiona.

To ludzie o mnie gadają?

- A za jaką mnie mają?

- No wiesz... - Przeciągnął, mierząc mnie wzrokiem. - Jesteś córką Halley'ów, twój ojciec jest rekinem wśród biznesmenów na całym świecie - mówił mi coś, czego w sumie nie wiedziałam.

Zdawałam sobie sprawę, że dobrze mu szło, ale nie sądziłam, że aż tak.

- Każdy myśli, że masz podobny charakter do niego - dodał. - Bezwzględna, dostaje wszystko co chce, charakterna, wybuchowa, rozumiesz...

DamnedWhere stories live. Discover now