Rozdział 14

85 3 0
                                    

Razem z Chester'em wyszliśmy z pływalni, jako jedni z pierwszych osób. Oczywiście, to chłopak musiał czekać na mnie, bowiem zdecydowanie dłużej zajęło mi ogarnięcie się po treningu, ale Montgomery dzielnie stał przy recepcji i pilnował mojej kurtki, którą nie wiem, jaki sposobem uzyskał. Przecież nie miał klucza na wymianę.

Nie pytałam jednak, a po prostu podziękowałam i ruszyłam z chłopakiem do jego samochodu. Nadal nie mogłam się zachwycić jego pięknym SUV'em.

- Napiszę do Cat, czy w ogóle może przyjść - oznajmiłam, wyciągając telefon z kieszeni. - Bez sensu będzie po nią jechać, kiedy okaże się, że jednak nie może.

Chester skinął głową, tym samym się ze mną zgadzając. Kiedy on sprawnie wyjechał z parkingu i włączył się do ruchu, ja wybrałam numer do rudowłosej.

Odebrała po dwóch sygnałach.

- Wszystko w porządku? - zapytała mnie niemal od razu. W jej głosie można było wyczuć troskę. - Nigdy do mnie nie dzwonisz i nie powiem, że nie, ale troszkę mnie zaskoczyłaś.

Zaśmiałam się, przez co chłopak posłał mi pytające spojrzenie. Zignorowałam go.

- Mam dla ciebie pewną propozycję i bardzo bym chciała, abyś się zgodziła.

- W takim razie zamieniam się w słuch.

Złapałam powietrza w płuca i na jednym wdechu zapytałam:

- Chcesz pójść ze mną do Chester'a?

Zerknęłam na wspomnianego chłopaka. Widziałam, jak uśmiechał się szeroko, sprawnie manewrując jedną ręką kierownicą. Skubany był dobry. A przy tym uwydatniały się jego żyły, przez co wyglądało to bardzo atrakcyjnie. Gdyby był w moim typie, myślę, że zaczęłabym go podrywać.

- Co?

- Chester Montgomery zaprosił mnie do siebie - wytłumaczyłam. - Powiedzmy, że to będzie taka impreza pożegnalna dla mnie - kontynuowałam, mocno gestykulując przy tym rękoma, czego dostrzec nie mogła. - Będę ja, ty, Chester i kilku jego kolegów.

- Kilku? - głos jej zadrżał. - Kto? Peter?

Na samo wspomnienie o tym chłopaku dostałam dreszczy. I to nie tych pozytywnych. A raczej tych, przez które zbiera mi się na wymioty. Ohyda.

- Nie - zaprzeczyłam stanowczo. - Oprócz naszej trójki nikt nie będzie z DPPS.

- O... - westchnęła. - Myślę, że mogłabym wyjść na trochę...

Nie dałam jej dokończyć, gdyż ekscytacja urosła we mnie jeszcze bardziej.

- Super! - pisnęłam. - Będziemy u ciebie za pięć minut! - powiedziałam, po czym się rozłączyłam i rzuciłam do blondyna obok. - Zgodziła się.

- Wiem to już - zerknął na mnie, dy zatrzymaliśmy się na światłach. Zmarszczyłam brwi, posyłając pytające spojrzenie. - Twój pisk było słychać w sąsiednim stanie, a więc musiał znaczyć tylko jedno.

Pacnęłam go zaczepnie w ramię, śmiejąc się z tej całej sytuacji. Jest ona bowiem tak abstrakcyjna, że czułam jakbym śniła. Mam znajomych, cudownych kolegów, których faktycznie smuci mój wyjazd i chcą zrobić wszystko, aby mnie rozweselić. Czuje się jakbym grała w jakimś filmie lub serialu i przeżywała swoje nastoletnie życie.

- Uważaj, prowadzę - skarcił mnie niby to poważnie, ale iskierki w jego oczach go zdradzały. - Wiesz, w którym domu Cat mieszka? - zapytał, kiedy wjechaliśmy na jej osiedle.

Rozejrzałam się po opustoszałej okolicy, starając przypomnieć sobie pewien wieczór, w którym przyszłam razem z rodzicami na kolacje do Państwa Marshall. Pamiętałam, że był to spory budynek z białej cegły. Miał mosiężną bramę i filary, które podtrzymywały spory balkon. Ich dom zrobił na mnie spore wrażenie i może nie przypominał tego, w którym mieszkałam ja, to również robił wrażenie. Nie roznosił aury bogactwa, a po prostu rodzinną atmosferę. Tak myślałam przynajmniej wtedy, bo teraz w to wątpię.

DamnedWhere stories live. Discover now