Rozdział 21

59 1 0
                                    

- I wiesz, skradam się, bo chciałem go przestraszyć, no nie, a on mi nagle się odwraca i krzyczy ,,Czy ciebie popierdoliło", więc wyszło, że to ja się przestraszyłem! - krzyknął, śmiejąc się głośno. - Stara, byłem obsrany, jak chyba nigdy.

Zaśmiałam się głośno z tego, co mówił Logan. Złapałam się za brzuch, czując jak powoli zaczyna mnie boleć. Boże, jaki on jest śmieszny!

- A ja za to bardzo zażenowany - dodał od siebie Marcus, przewracając oczami.

- Dlaczego?

Zmarszczyłam brwi.

- Bo, głupi frajer, wyjebał się na środku chodnika i zaczął drzeć mordę na całą ulicę, żeby nikt go nie zabierał, bo on nic nie zrobił.

Nastąpiła chwila ciszy podczas, której każdy patrzył na siebie nawzajem. Chyba nikt nie wiedział co miał powiedzieć, przez co zrobiło się trochę niezręcznie.

- Ta - Sterling podrapał się po karku. - Pamiętam to, jakby było to wczoraj - rozmarzył się, uśmiechając się szeroko.

- Bo to było wczoraj - dodał Gideon, na koniec prychając.

Powstrzymałam śmiechem, widząc minę chłopaka. Zerknęłam na Chester'a, który w tym samym momencie spojrzał na mnie. Oboje wyglądaliśmy na równie zdezorientowanych.

Wczorajszego wieczora było ekipowe wyjście, na którym nas zabrakło, gdyż w tym samym czasie odbywał się trening, na którym musieliśmy być. Na ten moment nie szykują się żadne ważne zawody, więc trenerzy trochę nam odpuścili. Jednakże treningi dalej są obowiązkowe i nawet ja, ze złamanym nosem, musiałam się na nim pojawić, mimo że tylko siedziałam na trybunach i obserwowałam.

- To co takiego działo się wczoraj? - Chester zadał pytanie, które i mi chodziło po głowie.

Bo coś musiało, skoro mają takie ciekawe historie.

- Krócej będzie, co się nie działo.

***

GIDEON

dzień wcześniej...

Wyszedłem z roboty równo o godzinie szesnastej. Wsiadłem na swojego samochodu i wyjechałam z budowy, w myślach przeklinając ją na milion różnych sposobów. Nie lubiłem tej pracy, była dla mnie jedną z najgorszych, jakie tylko istniały. Miałem na siebie takie plany, miałem tyle ambicji i marzeń, które nie dało mi się zrealizować, przez moją pierdolniętą matkę. A teraz musiałem pracować tam, gdzie tego nie znosiłem. Również przez moją matkę.

Zrujnowała mi życie. I mnie.

Dłońmi ubrudzonymi farbą sprawnie manewrowałem kierownicą, przemierzając ulice Denver. O tej godzinie słońce już dawno zachodziło na rzecz ciemnej nocy. Jak zawsze, o tej godzinie były korki, dlatego wcale się nie zdziwiłem, gdy zobaczyłem je przed sobą. Złapałem za telefon, wrzucając na luz. Wszedłem w grupową konwersacje, odczytując wiadomości.

Logan: Co myślicie o wspólnym wyjściu? Dzisiaj piątek, to można poszaleć!

Catherine: Boże, tak!

Marcus: Najebałbym się.

Chester: Odpadam, mam dzisiaj trening.

Zastanowiłem się przez chwile, analizując odpowiedź Montgomery'ego. Jeśli on ma dzisiaj trening, a Kennedy ma złamany nos to nie pojedzie, czyli raczej powinna zgodzić się na wspólne wyjście.

DamnedWhere stories live. Discover now