Rozdział 13

74 3 1
                                    

Tego dnia humor mi naprawdę dopisywał. Rano obudziłam się wyjątkowo wcześnie, wyspana i gotowa na to, co przyniesie nowy dzień. Co chwila podśpiewywałam pod nosem, nie mogąc się doczekać sprawdzianu z chemii, do którego uczyłam się wczoraj wieczorem.

Ubrana w idealnie leżący szkolny mundurek, zeszłam na dół, mając na wargach bardzo szeroki, jak i również szczery uśmiech.

W końcu miałam do tego pełne prawo.

Weszłam do jadalni, w której krzątała się nasza gosposia, jak i również siedzieli już rodzice, standardowo na swoich miejscach. Zatrzymałam się tylko na chwilę, na mikrosekundę zapominając o wczorajszym dniu. Szybko jednak sobie o tym przypomniałam, dlatego powróciłam do swojej radosnej postawy i rzuciłam, bardzo bardzo szczęśliwa:

- Dzień dobry.

Gosposia uśmiechnęła się do mnie, matka uniosła wzrok, zaskoczona, a ojciec nawet nie drgnął, chociaż odpowiedział:

- Witaj, Kennedy.

Georgia zmarszczyła brwi, przyglądając się naszej dwójce. Przez krótką chwile skakała między mną a tatą, ostatecznie również odpowiadając, może trochę nieufnie:

- Dzień dobry.

Zasiadłam na swoim standardowym miejscu. Stół nie był mały, taki idealny na dwanaście osób, przez co Matthew zawsze zasiadał na jednym krańcu, matma na drugim, a ja pomiędzy nimi.

Rozłożyłam serwetkę, którą następnie położyłam na swoich kolanach. Pani Margot już stała obok mnie i nalewała świeżo wyciskanego soku, a później mojej ulubionej sałatki owocowej, tej składającej się z truskawek, borówek, mango i kiwi.

- Dziękuje - uśmiechnęłam się do niej życzliwie.

Ceniłam sobie Panią M, czasami bardziej niż własnych rodziców. Gdy byłam mała, kobieta pracowała jako moja opiekunka, później zmieniło się to na gosposie, a więc miałam z nią do czynienia odkąd sięgam pamięcią. Przecież to ona zmieniała mi pieluchy, czytała na dobranoc, uczyła podstawowych zachowań, jak i również zaprowadzała do szkoły, czy dawała jedzenie. Przebywałam z nią niemal każdą chwile, nawet teraz, gdy mam te swoje siedemnaście lat.

- Dzisiaj masz trening, prawda? - zagadnęła mnie mama, nabierając na widelec truskawkę.

- Tak - potwierdziłam.

- A zawody w ten weekend? - dopytywała.

Skinęłam głową, biorąc sporego łyka soku. Czułam się niekomfortowo. Tak jak z tatą byłam w stanie się dogadać, no, powiedzmy, tak z mamą mam pewną barierę, której od tak nie mogę się pozbyć.

Po prostu to dziwne, że wypytuje mnie o moje życie. Prawie nigdy tego nie robiła.

- Jak się wyrobie, to wpadnę.

O mało nie zachłysnęłam się borówką, którą akurat przeżuwałam. Nieznacznie się skrzywiłam na wydźwięk słów Georgii. Bo brzmiały jak obietnica.

- Nie musisz, serio - broniłam się, bo faktycznie nie musiała przychodzić. Bo właściwie jej tam nie chciałam. - Będzie dużo ludzi, uczniowie, nauczyciele, znajomymi... - wyliczałam, ale wnioskując po jej minie, bezskutecznie.

Blondynka machnęła ręką, zerkając na swój tablet.

- Ostatnie spotkanie mam o jedenastej, powinnam się wyrobić - stała przy swoim.

Westchnęłam pokonana. Podwinęłam rękaw marynarki, wyliczając ile czasu mam do rozpoczęcia zajęć. Szybko wykalkulowałam, że za pięć minut muszę wychodzić, aby wyrobić się na chemię. Dlatego dokończyłam sok i wstałam z zamiarem odejścia, ale nie przeszłam nawet pięciu kroków, gdy odwróciłam się, przypominając sobie o czymś.

DamnedWhere stories live. Discover now