Rozdział 11

90 5 4
                                    

NA KOŃCU PEWNA NIESPODZIANKA ;))

- Co to znaczy, że Oni siedzą w salonie?!

Starałam się, przysięgam, że naprawdę się starałam z utrzymaniem nerwów na wodzy, ale było to bardzo trudne, zważywszy na fakt, iż Peter Monroe razem ze swoją matką siedzą w moim domu. W moim salonie. Na kanapie, na której ja potrafię leżeć i oglądać telewizję.

- Czekają na ciebie - oznajmiła ściszonym głosem. - Chcieli z tobą porozmawiać.

Pomrugałam zaskoczona, palcem wskazując na siebie. Patrzyłam to na matkę, to na przejście prowadzące do salonu. Przełknęłam ciężko ślinę, czując jak nogi zaczynaja mi drżeć.

Dlaczego on nie potrafi dać sobie spokoju?

- A ja muszę z nimi? - jęknęłam.

- Kennedy - warknęła, posyłając mi jednoznaczne spojrzenie.

Fuknęłam zła, poddając się. Niepewnie zaczęłam iść w stronę salonu, co i rusz szczypiąc się w ramię. Głupio wierzyłam, że jest to zwykły sen, z którego niedługo się wybudzę.

A przynajmniej bardzo tak chciałam.

- Dzień dobry - przywitałam się niechętnie, całą swoją uwagę poświęcając trampką, które wydawały mi się zdecydowanie bardziej interesujące, niż ci ludzie przede mną.

- Oh, Kennedy! - westchnęła kobieta, wstając i podchodząc do mnie. Rozłożyła przede mną ramiona, w które wpadłam. Byłam przy tym bardzo nieufna.

Z podkreśleniem na Bardzo.

- Z dni na dzień co raz piękniejsza - skomplementowała mnie. - Idealna dla mojego syna.

- Mamo...

Spięłam się na jej słowa i byłam pewna, że ona to poczuła, chociaż chciałam, aby było odwrotnie. Zaśmiałam się wymuszenie, uciekając z jej ramion. Spojrzałam na Peter'a, który pomachał mi na przywitanie. Nie odpowiedziałam mu tym sam. W sumie, to nie odpowiedziałam mu niczym, bo po prostu skupiłam się ja jego matce, która może i gadała mnóstwo głupot, to napewno była lepsza od swojego cholernie głupiego, i rozpieszczonego synka.

- Na treningu byłaś? - zagadnęła mnie, kiedy zasiadłyśmy na kanapach.

Siedziałam tuż obok niej, a nasze kolana się stykały. Peter siedział naprzeciwko i czułam na sobie jego stalowe spojrzenie, jednakże, nawet go nie odwzajemniłam. Uparcie patrzyłam na wypielęgnowane dłonie Pani Monroe, zasypującej mnie coraz to nowszymi pytaniami.

- A jak ci w szkole idzie, hm?

- Dobrze - odpowiedziałam zdawkowo, nie zagłębiając się w temat.

- A może mogłabyś dać mojemu Peter'owi kilka prywatnych lekcji, bo on od pewnego czasu chodzi z głową w chmurach i nawet nie wiem o czym myśli.

Miałam ochotę prychnąć na ten pomysł. Sama myśl, że miałabym pozostać z nim sam na sam i uczyć go czegokolwiek wywoływała we mnie chęci na wymioty. Prędzej dałabym obciąć sobie palec, niż to.

Na szczęście temat się urwał, gdy do salonu wparowała mama ze srebrna tacą, na której mieściły się filiżanki, dzbanek z herbatą oraz ciastka. Położyła wszystko na stolik kawowy i pchnęła się między mnie a Panią Monroe. W duchu jej za to podziękowałam, pierwszy raz za cokolwiek.

- To co was sprowadza do nas, co? - zagadnęła pogodnie, wpierw upijając łyk parującej jeszcze herbaty.

Pani Monroe również poprawiła się na kanapie, nagle uśmiechając się jeszcze szerzej. Spojrzała na swojego syna, posyłając mu przy tym tak promienne spojrzenie, przez które od razu zrobiło mi się niedobrze.

DamnedWhere stories live. Discover now